środa, 21 grudnia 2016

zamiast śniegu

inka z mlekiem, pierniki w lukrze, ciepły sweter i ładne obrazki. to się chyba nazywa perfekcyjne zimowe popołudnie. w fabryce św. mikołaja jest dużo szarego papieru i sznurka, ostatnie prezenty się pakują i zostaje jeszcze chwila czekania. mała chwila.

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Mimi i Zorki - mistrzowie pięknego klimatu

o Mimi po raz pierwszy usłyszałam kilka (!) lat temu, czytałam o inspirujących spotkaniach u Karoliny z Marzę, więc jestem i to były czasy, gdy blogi kompletnie nie były modne ani na czasie. później znalazłam piękne obrazki Be coffee style na instagramie i już wiedziałam, że przepadnę bez reszty. a jeszcze bardziej przepadłam, gdy na letniej edycji gdańskich BAKALII (ulubione targi mody i sztuki) zobaczyłam stoisko pełne pięknych przedmiotów. później były kolejne Bakalie i jeszcze jedne i nie będzie już tylko obrazków w internecie - będą też te na kartkach papieru. bo pięknych obrazków i słów w książkach Mimi nie brakuje. do pełni szczęścia są jeszcze wyjątkowe lampy. i kiedy w końcu zamieszkam w swoim mieszkaniu, to nie będzie już innego wyjścia jak tylko powiesić jedną z nich nad sufitem. no i mapa. mapa Gdyni na czarnym tle na bank zawiśnie na naszej ścianie (czuję, że to będzie niedługo).

wtorek, 13 grudnia 2016

Make My Wonderland na roślinne rozterki

schyłek jesieni (to już prawie zima z okruchami śniegu tak małymi jak cukier puder), to podobno nie najlepszy czas na myślenie o roślinnych przeprowadzkach. ale ponieważ grudzień to też całkiem przyjemny czas na robienie prezentów nie tylko dla innych, ale też dla siebie (nawet jeśli zupełnie nie ma ku temu okazji) - to na naszym nadmorskim parapecie rozgościły się nowe górskie doniczki. było już Make My Wonderland w wersji letniej (o tu), więc przyszła i pora na zimową wersję w bieli. czekają niecierpliwie na nowych lokatorów i cieszą oczy jak mało co! i chociaż ostatnio najlepiej pomieszkuje się u nas niewymagającym zbyt wiele uwagi oplątwom (żyją sobie lekko spryskiwane wodą - bez ziemi i doniczek), to wizja rozrastającego się zielonego parapetu działa na nas mocno.

sobota, 10 grudnia 2016

miód podrożał

lekarstwo na grudniowe morze szarości - ocean ciepłych słów i obrazków, czekolada z truskawkami i największy kubek miodowej herbaty. betonowe doniczki z kawałkami zieleni i jedna z piękniejszych książek jakie ostatnio miałam w rękach. to takie ciepełko w skrawkach. w za dużym wełnianym swetrze, w zbyt małej ilości wypowiedzianych wyrazów. ten schyłek jesieni jest inny od wszystkich i wyjątkowo mocno chcę go zapamiętać. choćby i namalowanymi przez aparat fragmentami.

czwartek, 1 grudnia 2016

nasz pierwszy kalendarz adwentowy

obrazek paczuszek zawiniętych w szary papier, przewiązanych sznurkiem i oznaczonych cyferkami miałam w głowie od dawna. miało być minimalistycznie, z niespodziankami i 24 dniami pełnymi oczekiwania na jeden z piękniejszych dni w roku. a ponieważ wspólne spełnianie marzeń jest bardzo przyjemne - tak powstał nasz tegoroczny kalendarz adwentowy. są drobne podarki, są świąteczne zadania, jest miłość zawinięta w szary papier.

niedziela, 13 listopada 2016

niedziela, 23 października 2016

jak rok narzeczeństwa likwiduje chłód

rok temu moje życie na chwilę się zatrzymało. na jedną sekundę przerywaną przeszywającym nadmorskim chłodem i wiatrem. było przed północą i było cholernie zimno - mimo grubej warstwy szalika i puchowej kurtki. a w takich krótkich momentach nic nie ogrzewa lepiej niż miłość i kieszeń pełna ciepłych słów. rok temu zostałam okrutnie szczęśliwą narzeczoną.

czwartek, 20 października 2016

jaglany budyń z mango i gruszkami

gruszki są teraz najlepsze, a ze słodkim mango i kaszą jaglaną potrafią zagrać naprawdę fajne trio. na ciepło na śniadanie albo na zimno na deser, tak i tak jest dobrze. i z kaszą podobno zdrowo, więc bezkarnie rozsypuję ziarenka na kuchennym blacie i gotuję jaglany rozgrzewacz.

poniedziałek, 10 października 2016

na pasiece


od zawsze miałam ochotę na snucie miodowych opowieści. pełnych zapachu lata i słodkich lepkich od miodu palców. o zaplątanej we włosach pszczole, o pokonywaniu strachów stojąc 3 centymetry od ula pełnego bzyczących pasiaków. bycie córką pszczelarza zobowiązuje. i z roku na rok coraz bardziej doceniam te letnie dni na pasiece. męczące, gorące, z mnóstwem satysfakcji i słoików pełnych złota.

piątek, 7 października 2016

pierwsze narzekanie tej jesieni i herbata z lawendą

to już ósmy raz kiedy zastaje mnie tu jesień. zdążyłam zmienić adres (nie jeden raz), skończyć studia (nie jedne), a nawet wyjść za mąż. a te jesienie wciąż przychodzą, rzucają szeleszczące liście pod nogi, uparcie proszą o kolejny już kubek miodowej herbaty (z lawendą i jagodami goji żeby nie było nudy), plączą na szyi zimno i szaliki i nic sobie nie robią z marznących narzekań. na to marudzenie dobry jest kolor, ciepły koc i nowa pachnąca drukiem książka. albo kilka ciepłych słów, które rozgrzeją lepiej niż niejeden termofor w za ciasnym pluszu.

czwartek, 6 października 2016

figi z kozim serkiem i rozmarynem

październikowe dni wyjątkowo mocno lubią się z figami, a ja zawsze mocno czekam na ten czas. i choć do tej pory znałam je wyłącznie jako dodatek do kanapki z serem pleśniowym, a najbardziej smakowały mi same bez dodatków - to pewnej jesieni, dzięki Natalii, poznałam je w zupełnie nowej odsłonie. wytrawno - słodkiej, nieoczywistej, no i wyjątkowo ładnej, zwłaszcza jeśli chodzi o te mikro botwinki i ogórecznik. a talerz ułożony przez tą kulinarną czarodziejkę, to dla mnie kwintesencja jesieni.

środa, 5 października 2016

ministerstwo, które umila jesień

nie da się ukryć, że do tego ministerstwa słabość mam wielką. było już o śliwkach, a teraz pora na całą resztę jesiennej kolekcji marchewek, ananasa, nagietka, miodu i rozmarynu. zaraz obok pary ciepłych skarpet z chmurami, resztki kliszy do 'wysptrykania' w starym aparacie, dżinsowych koszul z kołnierzykiem - nie ma lepszej opcji na tą szaro-burość jak kilka kojących zapachów i kąpiel w musującej kuli o zapachu lawendy.

czwartek, 15 września 2016

FLOKS | design i rośliny

design jest mi tak samo bliski jak rośliny - na pewno w kwestii lubienia. tak samo jak ładne miejsca i ludzie z pasją - mam słabość. dlatego z wielką radością i jeszcze większą ciekawością odwiedziłam nowe miejsce na mapie Sopotu - FLOKS. sklep z pomysłem, z designem, z niezwykłymi kwiatami. do wycieczki przekonała mnie też pilea, która ostatnio dumnie panoszy się na wszystkich ładnych zdjęciach, które podpatruję w internecie. nie miałam pojęcia, gdzie tę roślinkę kupić, ale z pomocą też przyszedł Floks - a pilea nie dość, że wyjątkowo piękna, to jeszcze ogromna i od razu z jednej doniczki można zrobić trzy. do domu wróciłam też oczywiście z naturalnym malinowym błyszczykiem do ust (jak na prawdziwą srokę przystało) i roślinami airplants, które rosną bez ziemi, wystarczy je tylko spryskiwać wodą, są świetne!

niedziela, 28 sierpnia 2016

maptu

minimalizm i biel kradną moje serce za każdym razem. szczególnie jeśli są związane z ulubionymi miejscami na ziemi. Maptu poznałam na jednych z trójmiejskich targów i już wtedy trójmiejskie, gdyńskie i inne miejskie mapy wpadły mi w oko. na grubym papierze, w odcieniach bieli i szarości, takie jak lubię. i na dodatek można wybrać sobie dowolne miejsce (nie musi być całe miasto, wystarczy ulubiona dzielnica lub inny kawałek świata), dopisać tytuł i mieć super niebanalny plakat. mnie przekonali, sprawdźcie jakie ładne rzeczy można sobie wyczarować w edytorze: maptu. a jak widać na załączonych obrazkach - z mapą można też ruszyć w miasto (:

piątek, 26 sierpnia 2016

precle na Kazimierzu i Kraków z marzeń

no ma w sobie ten Kraków coś takiego co przyciąga, czaruje, zatrzymuje na dłużej, sprawia że ma się ochotę wracać bez końca. nie wiem czy to urok magicznego Kazimierza, stare kamienice, między nimi tramwaje, podróże na nieznane końce miasta, najlepsze lody szafranowe w Tiffany i kawa w Zenicie na Miodowej. no i precle, które koniecznie trzeba zjeść na leniwe miejskie śniadanie w drodze. już kombinuję kiedy by znów tam wrócić i pójść na kawę z moją ulubioną Asią od książek (i żeby tym razem już czasu nie było za mało!).

środa, 24 sierpnia 2016

ulubione rzeczy są nad morzem i są za darmo


zanim jeszcze lato postanowi spakować walizki i schować sierpniowe słońce na lepsze czasy. trzeba je uprzedzić i spakować do piknikowego kosza arbuzową lemoniadę, sernik i kanapki z twarożkiem. a po pikniku ubrać ciepłą kurtkę i pójść na długi spacer z zachodzącym słońcem i szumiącym w nieskończoność morzem. ulubione rzeczy są za darmo.

środa, 3 sierpnia 2016

właśnie dzisiaj

właśnie dzisiaj jest dobry dzień na uporządkowanie poplątanych myśli. i właśnie teraz jest najlepsza pora na mówienie o polskich markach. moich ulubionych! miło jest patrzeć, gdy inni tworzą coś z sercem, takie swoje, minimalistyczne i ładne. gdy szukają pomysłów, inspiracji, a później pakują to w szary papier, przewiązują sznurkiem i wysyłają dalej w świat. ja z kolei uwielbiam te warstwy szarego papieru rozklejać, rozrywać i odkrywać to co w środku. a ponieważ moja słabość do notesów jest wielka - to i ten znajdzie przytulne miejsce na półce. albo w torebce. w każdym razie na pewno się przyda!

wtorek, 2 sierpnia 2016

góry + samowyzwalacz + My


to jest moje spełnione marzenie. o górach, o łące, o naturze, o ślubnej sukni i kwiatach we włosach, o Nas. w gratisie była jeszcze najpiękniejsza burza, ulewa, mokre od deszczu sandały, morka po kolana suknia i magiczna tęcza. a to wszystko w najwyżej położonej w Polsce miejscowości obok Poronina. wystarczył nam samowyzwalacz i dwie garści uśmiechu. spełnianie marzeń to jest na prawdę jakiś kosmos!

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

drukarnia cafe

o Drukarni było już zimą, ale wracanie do pysznych miejsc to szalenie przyjemna rzecz. zwłaszcza, że latem jest równie klimatycznie co w zaspach śniegu. i można się napić mrożonej kawy (mimo kolejnej próby fanką raczej nie zostanę - nie ma to jak kubek ciepłego napoju). lubię te gdańskie typograficzne wycieczki z filiżankami w tle. 

piątek, 29 lipca 2016

honolulu wise food

w wakacjach nad morzem najfajniejsze jest odkrywanie. nowego kawałka plaży tuż przy klifie z męczącym powrotem pod górkę przez las, rowerowej trasy gdynia - sopot z przystankiem na pyszne naturalne lody w kawiarni kuzynki. wciąż tych samych, ale za każdym razem wyjątkowych wieczorów na marinie, z widokiem na mniej i bardziej burżujskie łódki. no i takiego na przykład honolulu, w środku miasta nad morzem. jest klimat, zapach smażonych na maśle owoców morza, kolorowe leżaki, pyszna lemoniada, pozytywni ludzie, wesołe rozmowy. fajnie jest!

sobota, 23 lipca 2016

bakalie 17

zwei frauen
sobota, która nieśmiało zapowiadała się deszczem, bardzo szybko zamieniła się w bardzo słoneczny, duszny i kolorowy dzień. te kolory to sprawka przede wszystkim gdańskich Bakalii, które skradły mi serce już podczas poprzedniej edycji, ale te z siedemnastką w tytule były chyba jeszcze fajniejsze.

make my wonderland

mam jakiegoś niewyobrażalnego farta do ludzi. szczególnie tych, którzy pojawiają się w najbardziej niespodziewanych momentach, rozsypują szczyptę magii i zostają na dłużej. a przynajmniej chciałabym żeby zostawali. nawet jeśli dzielą nas setki kilometrów i jeśli między moim morzem i Jej górami jest mnóstwo przestrzeni i mnóstwo słów i dobrych myśli mogłoby się zgubić. Kasia - bo o niej mowa - zaraża miłością do natury, do pięknych rzeczy i do pięknych emocji. nie mam pojęcia jak jej się to udaje, ale to działa!

poniedziałek, 11 lipca 2016

słodki bufet na ślubie. tak czy nie?

nie mogliśmy wymarzyć go sobie piękniej. słodki bufet był w weselnych planach od samego początku. nie jest żadna tajemnicą, że mam słabość do ładnych rzeczy. do tych, które można zjeść również. a więc miało być kolorowo, z owocami, z czekoladą, miały być makaroniki, mini tarty i cała reszta małych słodkich porcji. z pomocą przyszła przezdolna cukierniczka. a wszystko nie dość, że było pyszne, to jeszcze spójne kolorystycznie (róż, biel i czerń) z całym naszym ślubem. nie muszę chyba mówić, że słodkie kalorie znikały w oka mgnieniu?

czwartek, 7 lipca 2016

gastrobanda!

spontaniczne nadmorskie śniadania lubią się przedłużać do południowego wylegiwania się na piasku. z jednej strony klif, z drugiej (nie taki wcale chłodny) Bałtyk, na środku kolorowy koc i, to co akurat znalazło się o poranku w kuchni. na dokładkę jest jeszcze książka. i to o niej dziś trzy słowa. albo trzydzieści, bo to książka niebylejaka.

piątek, 17 czerwca 2016

atlas wysp odległych

poranki w dni pełne deszczu (takie jak dziś) są dla marzycieli. w ciepłym swetrze w kolorze pudrowego różu, z malutkim wazonem piwonii, z Atlasem wysp odległych i najlepiej z kubkiem ciepłej kawy (z mlekiem) albo kakao. wyszło na to, że marzyciel to ja.

wtorek, 14 czerwca 2016

ministerstwo głupich min jest nasze!

co roku powtarzam sobie, że w moim wieku, to już może nie powinnam hucznie świętować urodzin. że bez tortu się obejdzie. że wcale nikt nie musi odśpiewać głośnego 'sto lat' żeby ten dzień zaliczyć do udanych. ale później i tak okazuje się, że za mocno lubię robić rabarbarową lemoniadę, piec cytrynową tartę, kroić sałatkę, robić kanapki i oklejać imionami kubeczki. okazuje się też, że zbyt mocno lubię hałas rozmów przyjaciół w naszym domu. a urodziny to jednak fajny pretekst żeby robić to co się lubi!

czwartek, 9 czerwca 2016

czerwiec z dziewiątką w tytule


jest co najmniej kilkanaście powodów, które sprawiają, że chcę lubić ten czerwiec. za Miłość u schyłku wiosny, za urodziny, za przyjaciół, z którymi można się głośno śmiać. za arbuzową, rabarbarową i cytrynową lemoniadę. za truskawki, groszek, fasolkę szparagową, morele i młode ziemniaki z koperkiem. za nieplanowane wycieczki na koniec świata, lepkie od miodu palce i zapach wplątany we włosy. za planowanie poślubnych podróży (albo chociaż jednej), za bose stopy na rozgrzanym piasku i popołudnia nad morzem, za te same piosenki słuchane po raz setny. za otwarte okno w dzień i w nocy i pokoje pełne świeżego powietrza, różowe trampki w rozmiarze 35,5. za lody o smaku ananasa i ogórka albo prosecco z leśnymi owocami i miętą. głośno śpiewane piosenki w aucie na trasie Elbląg - Gdynia, wspólne powroty do domu. za zmarznięte dłonie chowane w Jego dłoniach, za wianki z polnych kwiatów i słoiki pełne piwonii w kolorze pudrowego różu. za nieprzyzwoicie jaskrawe kolory lakieru na paznokciach, papierowe zdjęcia z polaroida. za hipsterskie knajpy i burgery i banalną pomidorową w domu. za pikniki z koszykiem na trawie, niewyspane poranki z kawą w pościeli. za układanie urodzinowego menu i marzenia o najpiękniejszym torcie. za spacery po ulubionym nadmorskim mieście (w środku dnia i w środku nocy), nieprzeczytane książki i nieprzesłuchane jeszcze płyty, które czekają na półce. za oglądanie po raz setny ślubnych zdjęć. za słonce, które budzi lepiej niż każdy najgłośniejszy budzik. za piegi, których będzie coraz więcej. za niespodzianki.

środa, 1 czerwca 2016

szczęśliwi czasu nie liczą.. w Gdańsku.

jestem tak stęskniona wiosennych spacerów, że każde pięć minut rześkiego powietrza, krzywych chodników i uśmiechniętych przechodniów to dla mnie wielka frajda. chorowanie nawet jeśli związane z przymusowym "wolnym" nie jest wcale takie fajne, szczególnie gdy trwa dłużej niż 14 dni. a gdy trwa więcej niż 30, to są już całe wieki i jest to okropność wielka! ale zgodnie z przyczepioną do lodówki rozpiską biorę wszystkie leki i z każdym kolejnym dniem mam nadzieję, że to już, że już koniec. i tylko krótkie chwile, gdy można uciec na najkrótszy spacer świata, z parasolem, z nie do końca turystycznym i zatłoczonym Gdańskiem. a 25 stopni Celsjusza na wieczornym termometrze jest bardzo do lubienia.

wtorek, 31 maja 2016

śliwki z ministerstwa

nigdy nie miałam hopla na punkcie kosmetyków. wśród sklepowych półek wybieram raczej to co znam i jestem uzależniona chyba tylko od żelu pod prysznic, który pachnie jak truskawkowo - śmietankowy chupa chups. ale hopla można dostać zupełnie się go nie spodziewając. ja przepadłam w dniu, w którym odkryłam Ministerstwo Dobrego Mydła. zaczęło się od listu do św. Mikołaja, który przyniósł mi warzywno (marchewka!) owocowe (ananas!) mydełka, no a później było już tylko gorzej, bo okazało się, że są super i że najchętniej widziałabym w mojej łazienkowej szafce wszystko co mają w ofercie. a mają tego trochę. musujące kule do kąpieli (miodowa to mój zapachowy faworyt, choć nagietek i lawenda też są niezłe), mydło rozmarynowe z hipsterskim sznurkiem, słoiczek naturalnego masła shea (w zimne dni super nawilża i koi wysuszone dłonie). no i te śliwki. najbardziej lubię śliwki. szczególnie w wydaniu olejku, który cudownie działa na moje kapryśne i lubiące alergie dłonie i wchłania się nie zostawiając poczucia 'mam tłuste ręce i teraz mogę tylko leżeć i pachnieć', no i pachnie jak śliwki w czekoladzie albo najlepsze śliwkowo czekoladowe ciasto z migdałami. spróbowałam też olejek z pestek malin i choć nawilża ok, to w kwestii zapachu śliwki biją go na głowę, ale możliwe, że to tylko moje widzimisię i słabość do tych śliwek po prostu. i jeśli jeszcze o nich mowa - to słoik cukrowego peelingu też jest do lubienia, oj jest. te dziewczyny z Ministerstwa to naprawdę cuda tworzą. a że uwielbiam ładne rzeczy, to oprócz tych lepkich i słodkich zapachów i działających cuda właściwościach - piękna jest też wizualna strona Ministerstwa. z moją miłością do minimalizmu pokochałam też tą ich prostotę i niewymuszoną formę. całość skradło moje serce i tyle.

poniedziałek, 30 maja 2016

cholera, ale przecież ja nie lubię wesel!

zaczynam pisać siódmy raz, bo jak tu mówić o najbardziej osobistych rzeczach, o okruszkach szczęścia i tego co najbliższe, gdy nigdy wcześniej nie potrafiłam układać tu swojej prywatności. były tylko jakieś pogubione skrawki dobrych i złych wydarzeń. ale po blogowym małym powrocie (małym, bo wciąż mnie tu niewiele) i po zmianie profilu bloga z kulinariów na 'wszystko', mam ochotę na jeszcze więcej codzienności. i żeby było przewrotnie (jak zwykle!) zaczynam od czegoś totalnie niecodziennego. bo to był jedyny taki dzień i wiem, że podobne uczucia i emocje nie będą już buszowały w mojej głowie, w moim brzuchu, no i co tu dużo mówić - w moim sercu.

piątek, 27 maja 2016

o nadmiarze szczęścia nie ma mowy

ten maj miał potencjał do bycia najpiękniejszym. nawet mimo 3 antybiotyków i kolejnych dni odliczania pod tytułem: nareszcie wrócę do pracy. ten maj był najpiękniejszy, chociaż się jeszcze nie skończył. i nawet jeśli dziś mam kiepski humor, boli mnie brzuch, idzie burza i zdenerwowałam się na panią w przychodni - to to był najpiękniejszy maj.

piątek, 13 maja 2016

today is the day

moje spełnione marzenie. już dziś.

wtorek, 26 kwietnia 2016

kropki niedługo zostaną połączone

robię tiulowe pompony, po raz setny przeglądam zdjęcia ślubnych dekoracji, między jednym a drugim opakowaniem antybiotyku zastanawiam się czy aby na pewno wystarczy mi czasu i sił. i czy jak będzie te kilkanaście dni dalej, to będę stresować się równie mało jak przed maturą, czy może jednak trochę bardziej. i nie wiem czy ostatnio jeszcze bardziej polubiłam prostotę, czy kolor pudrowego różu, ale wiem na pewno, że hasło: ślub na głowie zyskuje nowego znaczenia, a życie to jednak bywa przewrotne.

wtorek, 5 kwietnia 2016

odwrócone ciasto pomarańczowe / wiosny trzeba mi


co roku to samo. pierwszy spacer w lekkich wiosennych butach, z szalikiem upchniętym na dno plecaka. słodkie myśli pełne lepkiego soku z pomarańczy. herbata, która stygnie przy otwartym oknie. i świeże kwiaty na drewnianym kuchennym stole. zawsze marzyłam o kuchni z wielkim oknem, a marzenia czasem tak już mają, że lubią się spełniać.

czwartek, 10 marca 2016

limonka, zielone, owsiane ciasteczka

marzec lubi czasem zaskakiwać. bukietem intensywnie różowych goździków, słodko kwaśnym smakiem limonkowej tarty, kilkoma dobrymi wiadomościami na telefonicznym ekranie. lubi sprawiać przyjemność. zapachem winogronowego kremu do rąk, nową płytą schowaną w odtwarzaczu, nocnym spacerem nad morze (we mgle). ale w marcu jak w garncu. jest też garstka zmartwień i strachów, które schowane do szafy (i nawet wciśnięte w najgłębszy kąt) nie znikają w mig. ale jeśli by się tak postarać - to myślę sobie, że to będzie całkiem fajny miesiąc.

piątek, 19 lutego 2016

appetit. o Grecji i o Asi od muzyki.

dokładnie dwa lata temu zasłuchiwałam się i pisałam o Appetit Polska (do przeczytania tu: o muzyce czy o jedzeniu?). a dziś, gdy lato dawno już zwinęło swoje manatki, gdy zima już prawie przeminęła, a słońce okazuje się bardziej niż leniwe i w ciągu dnia tylko na chwilę wychyla nos zza chmur.. no i nie oszukujmy się - zimność na dobre rozgościła się na salonach.. dziś jest Appetit Grecja. pełne słońca - na przekór marznącym dłoniom nerwowo chowanym w rękawy kurtki, gdy po raz kolejny zapomniane rękawiczki zostały na blacie w przedpokoju.

czwartek, 18 lutego 2016

o co chodzi z nową nazwą?



i po co mi to wszystko?
po 7 latach blogowania zaczęła mnie uwierać stara nazwa. mocno. a zmiany są podobno potrzebne. dzisiaj zaczynam jako Asieja (ci co mnie znają dobrze wiedzą, że nie od dziś używam tej nazwy w kwestii bloga). będzie tak jak dawniej - z całym tym pakietem morskich spacerów, zjedzonych kawałków pizzy z salami i mascarpone, rozmów, śmiechów, łez, kubków kawy, gorzkiej herbaty, słodkich słów, zapisanych receptur, wszystkiego. ale zostawiam sobie trochę więcej przestrzeni na coś innego niż tylko zbiór przepisów i zdjęć ciast i ciasteczek.

wtorek, 9 lutego 2016

(edit: WYNIKI) czekolada i owoce, do chrupania wygrania

pomiędzy końcem zimy, a (wydaje się, że wciąż jeszcze bardzo odległym) początkiem wiosny pojawia się taki moment, gdy bardziej niż zwykle tęsknię za słodkimi owocami i częściej niż zwykle mam ochotę na kawałek czekolady. szczególnie w najbardziej niezdrowej wieczornej porze. do schrupania przy ulubionej płycie, opatulona w koc albo zgubiona wśród słodko gorzkich książkowych historii w zielonych okładkach.

sobota, 6 lutego 2016

spacer w Gdańsku, kawa w Drukarni

miło jest w dzień, gdy upierdliwe zimne i mokre płatki śniegu przyklejają się do policzków, nogawek spodni, zmarzniętego nosa i wełnianej czapki (zupełnie celowo) zabłądzić wśród uliczek dawno nie odwiedzanego starego miasta z kubkiem ciepłej kawy. niebylejakiej. bo kawa z Drukarni w mig stała się moim numerem 1, gdy pewnego zmarzniętego popołudnia towarzyszyła kawałkowi pysznej szarlotki.

sobota, 9 stycznia 2016

liczę do 7, czyli słówko o blogowych urodzinach

muszę to przyznać szczerze: w ostatnim roku chyba pobiłam rekord blogowego nicnierobienia. ale metodą małych kroków (tutaj tekst: co robić, gdy blogowanie zaczyna uwierać) staram się znów znaleźć radość w pieczeniu koślawych ciastek, lepieniu pierogów i gotowaniu zupy. powoli. powolutku. otwieram kolejny słoik kompotu z czereśni, piję najkwaśniejszy na świecie sok z cytryn i miodu, wyjadam z pudełka resztki zimowych orzechów nałuskanych przez Tatę, zjadam kolejny kawałek sernika.. no i wciąż mam w głowie dobre rzeczy, które mnie spotkały dzięki temu małemu kawałkowi wirtualnego morza. morza receptur, obrazków i pogubionych słów. i chcę gubić te moje. ósmy rok z rzędu!