wtorek, 31 maja 2016

śliwki z ministerstwa

nigdy nie miałam hopla na punkcie kosmetyków. wśród sklepowych półek wybieram raczej to co znam i jestem uzależniona chyba tylko od żelu pod prysznic, który pachnie jak truskawkowo - śmietankowy chupa chups. ale hopla można dostać zupełnie się go nie spodziewając. ja przepadłam w dniu, w którym odkryłam Ministerstwo Dobrego Mydła. zaczęło się od listu do św. Mikołaja, który przyniósł mi warzywno (marchewka!) owocowe (ananas!) mydełka, no a później było już tylko gorzej, bo okazało się, że są super i że najchętniej widziałabym w mojej łazienkowej szafce wszystko co mają w ofercie. a mają tego trochę. musujące kule do kąpieli (miodowa to mój zapachowy faworyt, choć nagietek i lawenda też są niezłe), mydło rozmarynowe z hipsterskim sznurkiem, słoiczek naturalnego masła shea (w zimne dni super nawilża i koi wysuszone dłonie). no i te śliwki. najbardziej lubię śliwki. szczególnie w wydaniu olejku, który cudownie działa na moje kapryśne i lubiące alergie dłonie i wchłania się nie zostawiając poczucia 'mam tłuste ręce i teraz mogę tylko leżeć i pachnieć', no i pachnie jak śliwki w czekoladzie albo najlepsze śliwkowo czekoladowe ciasto z migdałami. spróbowałam też olejek z pestek malin i choć nawilża ok, to w kwestii zapachu śliwki biją go na głowę, ale możliwe, że to tylko moje widzimisię i słabość do tych śliwek po prostu. i jeśli jeszcze o nich mowa - to słoik cukrowego peelingu też jest do lubienia, oj jest. te dziewczyny z Ministerstwa to naprawdę cuda tworzą. a że uwielbiam ładne rzeczy, to oprócz tych lepkich i słodkich zapachów i działających cuda właściwościach - piękna jest też wizualna strona Ministerstwa. z moją miłością do minimalizmu pokochałam też tą ich prostotę i niewymuszoną formę. całość skradło moje serce i tyle.


siostry Ania i Ula, które założyły niewielką rodzinną manufakturę same o sobie mówią najlepiej:
MDM powstało z połączenia mydlanej obsesji, dystansu pożyczonego od Monty Pythona i ich ministerstwa dziwnych kroków oraz poczucia, że dobrze robić dobrze. Rolę zagrała tez trochę książka "Czekolada" Joanne Harris, w której główna bohaterka prowadzi sklep z czekoladkami i zawsze wie, co dla kogo będzie najlepsze. (...) Dla nas Ministerstwo jest kawałkiem podłogi, na którym same ustalamy warunki. Nie mamy tu deadlineów sprzedażowych, planów do wykonania i projektów do zaliczenia. Nie musimy wyrabiać norm, obniżać jakości, negocjować warunków, przysypiać na zebraniach, manipulować etykietami i tworzyć marketingowej iluzji luksusowego produktu. Możemy za to: marzyć, wymyślać, mylić się, poprawiać, wybrzydzać, szukać najlepszych rozwiązań do upadłego, głośno się kłócić i poprawiać to, co nam przeszkadza. Możemy pracować dzień po dniu doskonaląc się i rozwijając we własnym tempie oraz współpracować z cudownymi ludźmi na własnych niemodnych dziś warunkach.
no i jak tu ich nie pokochać!
ps. to nie jest wpis sponsorowany, a do Ministerstwa można trafić tu: Ministerstwo Dobrego Mydła