niedziela, 31 grudnia 2017

2017

było trudno i było pięknie. był lukier, ale były też słone łzy płynące po policzkach. spełniło się moje marzenie o byciu mamą i chociaż wiem, że to nie bułka z masłem, to nigdy nie sądziłam, że można mieć w sobie tyle pięknych emocji.

poniedziałek, 11 grudnia 2017

skład prosty

co zrobić żeby chmurny poniedziałek stał się choć trochę bardziej znośny? bez ubierania ciepłej czapy i bez wystawiania nosa na ten ziąb? wystarczy rozgościć się w wirtualnym Składzie Prostym, wybrać najładniejsze pachnące pudełka, a później cieszyć się jak dziecko, bo to naprawdę same cuda. cukrowy peeling od Hagi, w którym schowała się gałka muszkatołowa i cynamon - idealny na ten zimowy czas, pięknie pachnący i uprzyjemniający kąpiel jak nic innego. cudowna nawilżająca pomada do ciała, na suche łokcie, dłonie, czasem nawet i usta. woda różana, która przyjemnie odświeża, kojący balsam do ust od Resibo - sprawia, że mam jeszcze większą ochotę spróbować reszty ich kosmetyków. i jeszcze krem pod oczy Make me bio. wszystko napakowane naturalnymi składnikami i wszystko polskich marek. czy tylko mnie cieszą takie słodkie pachnące pudełka? pudełka pełne dobra, do otulenia w te zimne dni, poprawiacze zmarzniętego nastroju. zapakowane w zimowy kartonik i opatrzone pełną ciepłych słów pocztówką. lubię takie małe sklepiki do sprawiania nam radości. a jeśli jeszcze nie znacie Alicji i jej Składu Prostego to koniecznie zajrzyjcie tam po porządną dawkę kosmetycznych inspiracji, przyda się zwłaszcza teraz przed świętami.

piątek, 1 grudnia 2017

grudzień, kalendarz, miłość

jesteśmy gotowi na grudzień. na mróz i śnieg. mamy dużo miłości upchanej w każdej kieszeni, cynamon i światełka wyciągnięte z dna szuflady. a mały chłopiec pomagał mi wczoraj zapakować nasz pierwszy adwentowy kalendarz, najpiękniejszy. napisać, że rozczulają mnie te małe łapki, z tymi dołeczkami.. to mało. i że nigdy tak mocno nie czekałam na grudzień. no może wtedy, kiedy sama byłam dzieckiem. bycie mamą uczy pokory, wymaga kilogramów cierpliwości, ale daje te małe momenty, te piękne, spokojne, opatrzone światełkami, szarym papierem i uśmiechem małego człowieka. nasz kalendarz już czeka na półce na pierwszy grudniowy piątek. to chyba będzie jeden z moich ulubionych wspólnych miesięcy.

środa, 22 listopada 2017

trufla. same dobre rzeczy

to książka, na którą najbardziej czekałam tej jesieni. jej autorka jest skarbnicą wrażliwości i prawdy, o którą nie zawsze łatwo w dzisiejszej codzienności.. potrafi znajdować radość w wizycie na targu, kawie z ukochaną babcią i w ciepłej piętce chleba z masłem. czasem jej zazdroszczę, że tak potrafi, że niczego nie udaje, że jest tak bardzo prawdziwa i jest w tym wszystkim szalenie piękna. Patrycja, to dzięki Tobie wiele lat temu po raz pierwszy pomalowałam usta na czerwono:)) gratuluję Ci bardzo, bo to wyjątkowe kartki papieru i przepisy, z którymi chce się biec do kuchni. a Was zachęcam do lubienia, czytania i cieszenia się z małych rzeczy, zupełnie tak jak ona.

w książce znajdziecie pasty, granole, naleśniki i inne pyszne śniadania. na obiad lub kolację pesto i sałatki, domowy makaron, curry czy łososia w różnych odsłonach. jest coś dla łasuchów, czyli słodkie desery. śliwki w cynamonowym maśle, a może trufle z chilli? na koniec jeszcze kilka receptur na przetwory i napoje. jest wyjątkowo, domowo, są piękne zdjęcia, pełne miłości i wrażliwości. jeśli domowa kuchnia jest Wam bliska i chcecie czytając poczuć się jak u babci.. to koniecznie dołączcie tę książkę do swojej biblioteczki. ukoi zmarznięte jesienią myśli.

a jeśli macie ochotę poznać tę pełną wrażliwości autorkę, to wydawnictwo Buchmann 29 listopada o godzinie 18 organizuje spotkanie autorskie. Patrycję znajdziecie w Księgarni Świat Książki w warszawskiej Hali Koszyki.

wtorek, 7 listopada 2017

rosse rosse

lubię moje miasto za takie klimatyczne kawałki. beton, pastelowe filiżanki, słodkie ciastka, różowe fotele i kawę. za popołudnia z jesiennym słońcem zza wielkiej szyby, w dużych ilościach. za siostrzane pogaduchy przed obiadem.

w gdyńskim Rosse Rosse aż roi się od ładnego designu. z metalowymi krzesłami, stylową niebieską kanapą, betonem na ścianach i pluszem na miękkich różowych fotelach. jest stylowo i nowocześnie. i są pyszne ciastka od UMAM, małe słodkie dzieła sztuki w wyjątkowych kształtach i smakach. i kawa w takich okolicznościach to duża przyjemność.

niedziela, 5 listopada 2017

f.minga

są takie miejsca, które potrafią skraść niejedno wspomnienie. i te dobre i te złe. i o ile o tych drugich lepiej nie myśleć w nadmiarze, to te pierwsze malują na buzi przyjemny półokrąg. i taki właśnie namalował się ostatnio na mojej, gdy w środowe chmurne i wietrzne, ale wciąż w miarę ciepłe jesienne popołudnie, siedzieliśmy w gdyńskiej F.Minga. uwielbiam to, że nasze bycie we trójkę nie ogranicza naszych wyjść, wypitych na mieście kaw i kawałków zjedzonego ciasta, a jeśli nawet to tylko trochę i w taki sposób, że nie brakuje tego mocno. a wspomnienie od półokręgu na buzi, to jedna z naszych pierwszych randek. właśnie tutaj, przy wysokim stoliku z widokiem na morze, z ciepłą szarlotką z lodami i filiżanką.. kawy albo herbaty. nie mam pojęcia o czym wtedy rozmawialiśmy, ale od tamtej pory to miejsce kojarzy mi się dobrze, przytulnie. tutaj nadmorski wiatr cichnie, a odczarowanie listopada idzie jakoś prościej. z dużym kawałkiem gorącej szarlotki albo słodkiego brownie i kawą z mleczną pianą i najlepszym możliwym widokiem. jesień jest przyjemna w takim miejscu, które ociepla zamarznięte jesienną aurą myśli. i które w okruszkach ciasta strzepniętych na podłogę ma niejedno dobre wspomnienie.

przy okazji gdyńskich spacerów wzdłuż plaży nie można pominąć tego miejsca.

piątek, 3 listopada 2017

make my wonderland, panna lola i luis timm

ostatnio do mojej wirtualnej skrzynki wpadła krótka wiadomość "co powiecie na rodzinne spotkanie? właśnie na spontanie stwierdziliśmy że jedziemy nad morze." rodzinne spotkanie? z kimś kogo nigdy się jeszcze nie widziało? z kimś kto jedzie 700 kilometrów z gór nad morze i ma ochotę się z nami zobaczyć? no jasne. nasze kieszenie były wypchane niepewnością, bo przecież może okazać się, że nie potrafimy ze sobą rozmawiać, a internet to nie to samo co kubki ciepłej herbaty w nadmorskiej kawiarni. ale poszliśmy. razem z nami Panna Lola (i jej uroczy pies - Kora, a później jeszcze chłopak), która też zresztą jest takim naszym wirtualnym dobrym duchem, który postanowił zmienić swoje życie i przeprowadzić się nad morze - od tamtej pory widzieliśmy się już kilka razy i to na pewno nie koniec. idziemy, zabieramy pudełko pełne miodów, odrobinę strachu i całe morze ciekawości. i jest najpiękniej. rozmowy same się sklejają w zdania, a uśmiechów i uścisków nie zliczę, bo nie potrafię. i dlaczego piszę o tym dopiero dwa tygodnie po spotkaniu? bo czasem brakuje słów, tak zwyczajnie. dobre emocje plotą warkocze z radością i zwyczajnym codziennym szczęściem, a my uwielbiamy ich szukać w takich właśnie spotkaniach, rozmowach i uściskach. internet nie kłamie - Kasia, Remik, Gucio i Panna Lola z Korą i Kamilem, to najpiękniejsze co nas mogło tego wieczoru spotkać.

wtorek, 31 października 2017

pélican

mam ostatnio szczęście do pięknych miejsc. a w Trójmieście ich nie brakuje. zaraz obok morza, ulubionej mariny pełnej wiatru i fal odbijających się od zacumowanych jachtów, kilku wydeptanych leśnych ścieżek.. są też miejsca, w których dobrze jest na chwilę zwolnić, złapać oddech, wypić ciepły napar i lemoniadę, zjeść przepyszne krewetki i dużą porcję bezy na deser. jest najmilej, gdy czas ucieka w takich przytulnych wnętrzach - pełnych ciepłego światła, niebieskich poduszek zawieszonych na oparciu kanapy, z pysznym jedzeniem, przyjemną muzyką i bliską osobą u boku (a nawet dwoma, bo bez małych stópek ciężko się ostatnio ruszyć z domu na dłużej). słowo daję, że można spędzić tak pół dnia. zwłaszcza, gdy jest tak pysznie, a uśmiechnięta kelnerka mówi, że poduszki już przecież są i ona jeszcze może przynieść koc. no kto by nie chciał takiej drzemki po takim obiedzie! przy okazji takiego słodkiego leniuchowania (bo niektórzy lubią sobie zasnąć w porze deseru, najlepiej u mamy na rękach) pomyślałam sobie, że pierwsze wrażenie liczy się nie tylko w miłości i w kwestii tego miejsca było bardziej niż dobre. każdy esteta znajdzie tu coś czym nacieszy oko. świeże kwiaty na stoliku, duża ściana luster, faktura marmurowych stolików, kredowy filar, widok z okna na sopocki monciak, ładna karta, papierowe podkładki, wszystko jest tu spójne i wszystko do siebie pasuje. a ja uwielbiam, gdy tak jest. i jeśli będziecie w Sopocie, to koniecznie zajrzyjcie do Pelicana. najlepiej na dłużej niż chwilę. ale jeśli nawet na szybką kawę i ciastko to też warto. ja wrócę na krewetki i rybę, bo nigdy nie jadłam tak dobrych. i na matcha latte, bo coś jest w tych mlecznych zielonych filiżankach. a samo miejsce na pewno wpisuję na listę 'gdzie zjeść w Trójmieście', bo często słyszę to pytanie. na rodzinny obiad (dziecioprzyjazne lokale z oczywistych względów są mi ostatnio najbliższe), kolację ze znajomymi, ale i na biznesowy lunch to miejsce idealne.

piątek, 27 października 2017

5 składników / jamie oliver

czy Jamiego trzeba komuś zachwalać? jego albo się lubi albo.. czy można nie lubić przepisów Jamiego? spośród jego wszystkich receptur każdy znajdzie coś dla siebie, jestem pewna. a jego najnowsza książka idealnie trafia w czas, którego nie mam zbyt wiele na stanie przy garach, ale wciąż chcę czerpać przyjemność z codziennych rodzinnych obiadów, przekąsek i deserów. 5 składników, niewiele czasu, wiele smaku, ja w to wchodzę! są słodkości (ryżowy pudding z mango albo mrożony sernik banoffee? brzmi pysznie, prawda?), makarony, sałatki, jajka, są mięsa i warzywa (szybkie curry szpinakowe, zachwycające buraczki z dressingiem i pikantny pieczony kalafior to moi faworyci). wszystko w ładnej oprawie estetycznych fotografii - pięć składników tuż obok przepisu plus zdjęcie gotowej potrawy. ładnie jest. mam ochotę na taką jesień w kuchni, kolorową, pyszną, rozgrzewającą i prostą.

sobota, 21 października 2017

fedde bistro

jeśli szukać małych dzieł sztuki na talerzu, to na pewno tu. chyba się nie spodziewałam, że może być tak ładnie, tak pysznie i w tak przyjemnej atmosferze. gdyńskie Fedde odwiedziłam już kiedyś i bardzo ciepło myślałam o tym miejscu, ale to co zastałam tam tym razem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. nie będzie przesadą jeśli napiszę, że było to jedno z moich najlepszych kulinarnych doświadczeń. wyjątkowo piękne wnętrze, przemyślane menu, pyszne dania, które wyglądają tak, że aż szkoda wbijać widelec i obsługa, z którą można zamienić słowo, tak zupełnie zwyczajnie i miło. dzięki Restaurant week mogłam na nowo odkrywać to co kiedyś sprawiało mi dużo radości. smakowanie, próbowanie i łapanie kulinarnych obrazków w kadrze. rety, jak ja to lubię! a jak bardzo ostatnio nie miałam do tego głowy ani czasu. i jak bardzo miałam obawy, że z niemowlakiem to już się tak nie da. da się! a kochane ciekawskie rączki to tylko dodatkowy pretekst do ładnych zdjęć między talerzami.

poniedziałek, 16 października 2017

7

dzisiaj mija siedem miesięcy odkąd jesteśmy razem. nie wiem jak to działa, że nagle w dalekie szufladki pamięci odłożyłam cały ból (o jak to cholernie bolało) i strach (przez kilka miesięcy ciąży i leżenia w łóżku, to właśnie on był moim najwierniejszym towarzyszem i opuszczał mnie tylko na bardzo krótkie momenty) i myśl o tym jak bardzo i jak okrutnie długo męczyłam się z mdłościami i codziennymi wymiotami. i jak teraz wszystkie te szufladki wypełnia miłość. najprawdziwsza, najszczersza. i ta miłość nie jest taka landrynkowa, nie ma koloru piwoniowego różu. nie. ona jest różna, czasem uśmiechnięta, czasem zapłakana, ona czasem ma dość, a czasem aż ją nosi ze szczęścia. ta miłość sprawia, że każdej nocy ma się siły na nocne pobudki, a nawet jak się nie ma, to i tak się wstaje. to ona sprawia, że ponad wieczorne towarzyskie atrakcje wybiera się głośny śmiech dziecka, kąpiel z bąbelkami i tulenie do snu. ta miłość ma niebieskie oczy, najkochańsze stópki świata i podobno "cały z niego tata". jak to dobrze, że możemy odkrywać świat razem. i szukać uśmiechu w prostych rzeczach. kocham cię, synku.

niedziela, 15 października 2017

restaurant week - bliżej

lubię wracać do miejsc, w których dobre jedzenie spotyka się z przyjemną atmosferą, uśmiechniętą obsługą i pyszną lemoniadą. i równie mocno jak te sprawdzone - lubię nowe smaki. a najlepszą okazją żeby ich spróbować i zabrać męża (lub inną równie miłą nam osobę) na dobry obiad z przystawką i deserem zdecydowanie jest Restaurant Week. za chwilę rusza kolejna edycja tego pysznego festiwalu - w bardzo atrakcyjnych cenach, w wybranych lokalach spróbujemy autorskich dań i nacieszymy kubki smakowe rozkosznymi deserami. może być romantyczna kolacja, może być zupełnie niezobowiązujący niedzielny obiad (ta opcja u nas wygrała). pewne jest, że zawsze będzie pysznie, jeśli tylko pozwolimy dać się zaskoczyć.

niedziela, 8 października 2017

make photography easier

jeśli się trochę postarać, to jesień jest naprawdę piękna. nawet, gdy kawa już wystygła, a bukiety kwiatów nie są już tak piękne i kolorowe jak latem. ale są te różowe pąki, które rozkwitają z każdym dniem coraz mocniej. na dodatek mam ostatnio szczęście do ładnych jesiennych książek - tą autorstwa Kasi z Make life easier chce się przeglądać bez końca. są piękne zdjęcia i niejedna przydatna porada. zwłaszcza dla takich fotograficznych amatorów jak ja, którzy niewiele wiedzą o balansie bieli, ISO i innych strasznie ważnych rzeczach. skupiam się raczej na samym obrazku, a nie na jego technicznej poprawności. łapię więc te chwile znad kawowej filiżanki, ostatnie przedpołudniowe promienie słońca wpadające przez uchylony balkon. jest rześko, dziecko śpi, a ja mogę przekładać kolejne zadrukowane kartki, tak jest dobrze.

sobota, 7 października 2017

cały gaweł cantine bar cafe

to sopockie miejsce od samego początku, jeszcze zanim zostało otwarte, wzbudzało moje duże zainteresowanie. i nie ma się co dziwić, bo wnętrze jest naprawdę piękne, a każdy detal i każda najmniejsza rzecz ma tu swoje przemyślane miejsce. jest wielki świecący napis z nazwą, słup pełen najlepszej prasy, monstery, zieleń, beton, drewniane stoliki, wszystko tu gra. jedzenie również. zresztą ilość gości, którą o każdej porze dnia można tutaj spotkać mówi sama za siebie, jest pysznie i jest pięknie. nie mogę nie napisać, że kojarzy mi się to miejsce co nieco hipstersko, bo modnie tu bywać, wypić kawę przy stoliku z wymalowanym na ścianie Bronkiem, poczytać Usta albo Kinfolk, ale i tak jest fajnie, nawet mimo tej całej otoczki. w Całym Gawle wiedzą jak sprawić, by chciało się tam wrócić na szklankę lemoniady i burgera z super frytami. wielkie gratulacje dla właściciela, który nie tylko w social mediach, ale i w realu dba o to miejsce na całego!

piątek, 6 października 2017

miało być trudno i z zimną kawą

miały być wyłącznie nieprzespane noce, zimna kawa, prysznic w biegu, płacz na śniadanie, obiad i kolację. z kolei druga wersja zakładała wszystko w kolorach pastelowych, z landrynkami na każdą porę dnia i nocy, a życie z niemowlakiem jako niezłą sielankę. ale wyszło jak zwykle - czyli zupełnie inaczej. i po sześciu wspólnych miesiącach mam ochotę te kawałki sobie zapisać, zapamiętać i kiedyś jeszcze do nich wrócić z myślą "kurcze, naprawdę daliśmy radę".

ten pierwszy wspólny czas to jest jakiś rollercoaster. hormony wariowały, miałam ochotę na zmianę płakać, wzruszać się albo cieszyć tak mocno i tak intensywnie jak nigdy dotąd. było ciężko, cholernie. mam wrażenie, że zajmowałam się wyłącznie karmieniem, tuleniem, przewijaniem i ciągle karmieniem i tak mijał dzień za dniem. czasem płakałam z bezsilności, wmawiałam sobie, że na pewno nie jestem dobrą mamą, przeklinałam te okropne kolki, które sprawiały, że moje dziecko krzyczało przez pół wieczoru, a ja wyczerpana miałam ochotę krzyczeć razem z nim. a więc gdzie ten lukier, słodka beztroska i cukierkowe dni? były. w małych kawałkach. w małych stópkach, kosmykach ciemnych włosków, głowie przytulonej do piersi tak instynktownie szukającej mleka. w zasypianiu na moim brzuchu, bliskości, cichych pomrukach małego zawiniątka w kocu w wieloryby. wszystko było w tych 3 kilogramach. i strach i radość i spełnione marzenia.

nie było łatwo. po kolei burzyły się wszystkie moje obrazki macierzyństwa, które miałam w głowie. miały być nadmorskie spacery, całe dnie spędzane na marinie, a tymczasem większość spacerów to płacz i nerwowe szukanie drogi powrotnej do domu. gdy dziecko spało w ciągu dnia lub zasypiało o 19 wieczorem, to zasypiałam i ja, bo pomimo wszelkich planów - nie miałam siły. na nic. przykładałam głowę do poduszki i łapałam każdą najcenniejszą minutę snu. i jednocześnie nie traktowałam tych nocnych pobudek jako coś najgorszego, chwilami nawet to lubię i czekam i tulę to małe zawiniątko. staram się jak mogę, ale jednak mimo lukru też miewam dość. czekam na powrót taty chłopca i już w drzwiach mam ochotę mu przekazać te nasze słodkie kilogramy i chociaż na chwilę się odciąć, uciec, schować się pod ciepłym kocem i udawać, że mnie nie ma. przez pół godziny. i żeby nikt nic ode mnie nie chciał. wyjście po sok marchewkowy do lidla traktuję jak największą przyjemność. oddycham.

ale nie jest trudniej niż myślałam, że będzie. instynkt działa cuda. nie chodziłam do szkoły rodzenia, nie przeczytałam dziesiątek książek o pielęgnacji i wychowaniu malucha. prawda jest taka, że na początku nawet nie potrafiłam zmienić pieluchy i (o przepraszam cię synu!) tą pierwszą zmieniłam 12 (!) godzin po porodzie, bo położne mówiły, że nie trzeba, że wszystko jest ok, a później zupełnie przestały się nami interesować, a ja głupia naiwnie wierzyłam, że one wiedzą lepiej co jest dla nas dobre. a to ja - ja mam wiedzieć czego potrzebuje moje dziecko i nie liczyć na innych.

i jest dobrze, jest najpiękniej. wciąż się złoszczę i cieszę, martwię i troszczę. wciąż pijam ciepłą kawę i na kąpiel w wannie mam więcej niż 3 minuty (o co w ogóle chodzi z tą zimną kawą i brakiem czasu na spokojne zamknięcie się w łazience?). wciąż nie lubię zostawiać dziecka z kimś innym niż jego tatą choćby na pół godziny, wciąż uwielbiam mieć go blisko. a spacery i jazda autobusem na drugi koniec miasta już nie sprawiają, że staję się kłębkiem nerwów.

synku, jak super, że Cię mam!

czwartek, 5 października 2017

morze miłości

jesienią bywa trudniej. poranki zaczynają się, gdy ma się wrażenie, że jest jeszcze noc. jest ciemno, podłoga pod nogami zimna, pierwszy kubek kawy nie sprawia że powieki stają się lżejsze. jesień mnie przytłacza, przygniata i dusi. brakiem słońca, zbyt szybkim popołudniowym zmrokiem, brakiem świeżych owoców, ciepłych spacerów i zimnem. ale jesień bywa też dobra. gdy można dłużej powylegiwać się w ciepłej pachnącej pościeli, zjeść na śniadanie jajecznicę zrobioną przez męża, wypić miodową herbatę, iść na spacer, oglądać popołudniowe morze z przytulonym do serca małym człowiekiem. w czapce z pomponem, opatulonym musztardowym kocem. taką jesień lubię, z widokiem na morze. morze miłości.

wtorek, 3 października 2017

mrs bisquit

lato mi uciekło, a jeszcze by się chciało w rozgrzanym przez całodniowe słońce pisaku ręce zanurzyć, przesypywać ziarenka z ręki do ręki. bosą stopą między falami uciekać, chmury liczyć białe i niebieskie. kolorowy koc rozłożyć i leżeć gapiąc się w tą wszechobecną niebieskość. zawsze jest za krótko, za mało, zawsze tęsknota przychodzi za szybko. bo jesienią to nie jest to samo, gdy wiatr głowę urywa, ciepły szalik trzeba motać na szyi, piasek nie nasypie się do sandałków, nie mówiąc już o bosych stopach (no chyba że się jest morsem, ale to nie o mnie). ale mam coś co przy odrobinie chęci letnim morzem będzie dla mnie codziennie. i w te szare jesienne dni też i zimą ponurą, gdy śnieg już przykryje chodniki doszczętnie. mam rybę z ceramiki, która jest więcej niż robiona z sercem, bo jej autorka to musi być prawdziwa czarodziejka. kto inny umiałby robić takie ładne rzeczy? i teraz to ja rybę na szyję zawieszę, a na drugiej ułożę maślane ciasteczka i będzie mi przyjemnie myśleć o morzu, o słońcu i lecie. i będzie mi dobrze czekać na kolejne.

czwartek, 21 września 2017

magia internetu i tulaki

czasem zupełnie niespodziewanie dopada mnie magia internetu. brzmi banalnie, wiem. ale dużo dobrych rzeczy się tu dzieje (od czasu do czasu). nawet jeśli wcale nie poznałam w sieci miłości swojego życia, nie znalazłam tu najlepszej przyjaciółki, ale.. czasem spotykam tu osoby, które totalnie mnie wzruszają. małymi rzeczami. tym razem też tak było. Małgosia napisała do mnie, a później kurier przyniósł mi piękną uszytą przez nią koszulę z kwiatowym kapturem, która zaczęła ze mną tegoroczną wiosnę (ją pokażę niedługo). to było w marcu i mały chłopiec, który pojawił się akurat w moim świecie miał jakieś 3 tygodnie. no i Małgosia kompletnie mnie rozczuliła. wzruszyła. mój syn (zupełnie nie wiem czym sobie zasłużył, bo przecież się nie znamy, nigdy nawet ze sobą nie rozmawiałyśmy!) dostał najpiękniejszą lwią poduchę, którą szczerze uwielbiam - za te rumieńce i puchate wykończenie. i auto -mały drewniany wóz strażacki z historią. bawił się nim synek Małgosi, a w przyszłości będzie mój. nie wiem dokładnie ile trzeba mieć w sobie empatii żeby obcej osobie zupełnie bezinteresownie podarować takie skarby, ale wiem, że Ona ma jej mnóstwo. i jestem wdzięczna, że takich ludzi tu spotykam.

jeśli i Wam marzy się taki lew, koszula z kapturem lub inne piękne uszytki, to koniecznie zajrzyjcie na Tulaki!

środa, 20 września 2017

las dolnysopotpółnoc

odmówić temu miejscu uroku się po prostu nie da. surowy beton, oldschool i zdrowe ciasta - tak bym określiła LAS dolnysopotpółnoc. już sama nazwa jest zapowiedzią czegoś niebanalnego i jeśli takich rzeczy szukać na kawiarniane pogaduchy i kawę to można tu trafić idealnie. na dodatek jest niedaleko sopockiego centrum, a jednak na uboczu, spokojniej, jak dla mnie - zwyczajnie przyjemniej. nieprzypadkowo to wnętrze było tłem naszej poślubnej sesji z wiankiem na głowie i kawą w maleńkich filiżankach - kawałki można zobaczyć tutaj: miłość jest słodka. a moje serce zdecydowanie skradły drzwi do lasu, bo to tekst mojego dzieciństwa, mam nadzieję, że jest jeszcze ktoś kto nieustannie to słyszał. polecam! zwłaszcza, że od czasu zrobienia tych kilku zdjęć trochę się pozmieniało i leśne wnętrze uzupełniła na przykład lodówka pełna naturalnych lodów.

piątek, 8 września 2017

mąka i kawa

Najlepsza pizza w mieście! Tak mogłabym zacząć, skończyć i w zasadzie nic już więcej nie pisać, ale jeszcze ktoś by mi nie uwierzył... Mąka i Kawa na ul. Świętojańskiej to bardzo niewielki lokal, któremu łącznie z metrażem absolutnie nic nie brakuje. Minimalizm, kredowe tablice, kawa własnej marki, włoski klimat, kilka stolików, na każdym z nich puszka z oliwą i sosem balsamicznym i kilkanaście propozycji na pyszną pizzę. Najprostsza mozzarella, pomodoro (9zł) smakuje wybornie, cieniutkie ciasto z chrupiącymi brzegami, kilka kropel oliwy i już. Nigdy nie byłam wielką fanką pizzy i moje serce nie biło mocniej na myśl o kawałku ciasta z serem i pomidorowym sosem... ale do czasu. Do czasu Wegety (11zł) z pieczonymi pomidorami, świeżą bazylią, czerwoną cebulą i pieczarkami, do czasu salami piccante, rukoli i mascarpone (13zł). Wegetarianie znajdą tu pizzę z tofu, a mięsożerców na pewno zadowoli szynka parmeńska, cotto czy mielona wołowina. Nigdy też nie ma problemu, by zamienić rodzaje sera czy inne dodatki. Obsługa jest miła i uśmiechnięta, zapachy kuszą już przed wejściem, a tym co przyciąga równie mocno jak smak, są ceny, które zaczynają się już od 9zł i w najbogatszej wersji nie przekraczają 18. Pizza podana jest na drewnianej deseczce, bez niepotrzebnego brudzenia talerzy. Jemy rękoma i nie przejmujemy się jeśli pomidorowy sos pobrudzi kąciki ust, w końcu szczęśliwy człowiek to nie tylko ten, który ma buzię umorusaną czekoladą. Na pizzę czekamy około 10 minut, możemy zamówić ją również telefonicznie i odebrać na wynos o ustalonej godzinie. Warto wspomnieć też o kawie, której nie brakuje w nazwie lokalu. Wiadomo - mąka gra pierwsze skrzypce, ale ta druga jest równie pyszna. Caffe Rizzi to własna marka, a że włoska kawa jest tak samo wyjątkowa jak włoska pizza, to razem tworzą duet idealny. Za 5zł wypijemy americano i nawet jeśli jesteśmy absolutnymi wielbicielami kawy z mlekiem, warto skusić się na czarną, by poczuć jej intensywny smak. Nie ma opcji żeby będąc w Gdyni nie zajrzeć do Mąki!

środa, 6 września 2017

kipimleko

po drodze mi ostatnio z ładnymi obrazkami i z dobrymi ludźmi. do tego są jeszcze nadmorskie historie posypane szczyptą piasku i zima woda w Bałtyku. jaskółki, wieloryby i kwiaty - te na papierze i te małe zasuszone gałązki przewiązane sznurkiem przy kartonowym pudełku. jest w końcu siostrzana wrażliwość autorek. i z każdym takim przedmiotem utwierdzam się, że polskie marki są moimi ulubionymi. zwłaszcza te, gdzie z miłością są ręcznie robione, z dbałością o każdy detal, każdy skrawek koloru. lubię otaczać się ładnymi rzeczami w tym moim nadmorskim świecie. a w tym białym woreczku są puzzle, które rozpakuję jesienią przy kubku miodowej herbaty i uśmiechnę się wtedy mocno w stronę kipimleko.

poniedziałek, 4 września 2017

i love grain

lubię to odnajdywanie ładności. w miętowej blaszanej ścianie, starym krześle w kolorze słońca, w polnych kwiatach, prostym dizajnie poduszek z łuskami orkiszu i płaskurki w środku. sobotnie poranne wylegiwanie się w łóżku wśród pościeli, zapachu lawendy i myśli o weekendowym śniadaniu stało się jeszcze przyjemniejsze. a później jest słońce, spacer w trawie, polne kwiaty i poduszeczki z werbeną, lato na wsi zawsze jest najpiękniejsze. a dzięki I love grain jeszcze tak pięknie pachnie ❤ zamieniłam moją zwykłą poduszkę na tą z ziarnami ponad miesiąc temu i teraz już ani trochę nie mam ochoty wracać do tej starej. byłam nieufna do tych nowości i jednocześnie okrutnie ciekawa co takiego może w nich być niezwykłego. a jest! snów śni się jakby więcej i tylko kolorowych. nocne pobudki na karmienie nie są tak uciążliwe. i bliskość natury jakoś tak dobrze mi robi i nocny sen umila. a to wszystko nasze polskie, z takim niebanalnym pomysłem, z prostotą i minimalizmem, który kocham. z przyjemnym materiałem po brzegi wypełnionym szeleszczącą naturą. dla mnie przytulenie głowy do poduszki, to chyba jedna z najmilszych rzeczy po całym zabieganym dniu i uwielbiam, gdy jest tak miękko i pachnąco.

piątek, 1 września 2017

ładebebe i wyprawka z mamissima

krótka historia o 56 centymetrach miłości, otulaniu i szumiącym misiu. o beztroskim niemowlęcym czasie, który pachnie jak maślane ciasteczka posypane cukrem pudrem. o całym świecie, który nagle mieści się w ramionach.

wyprawkowy artykuł przygotowany w ramach #wyprawkazmamissima, który pojawił się na Ładnebebe, to dla mnie coś więcej niż tylko lista rzeczy, którymi otaczamy się na co dzień. to najlepsza nagroda za to co i w jaki sposób tutaj robię. gdy urodził się Antek zupełnie nieplanowanie podjęliśmy decyzję, że nie chcemy umieszczać zdjęć z jego buzią w internecie. i to jest trochę pod górkę. jest trudniej, bo mam całe mnóstwo jego pięknych uśmiechów, grymasów, rozczulających słodkich niemowlęcych min, a na własne życzenie wybieram tylko te, na których widać jego stópki czy małe ciekawskie rączki. ale początkowe obawy okazały się niepotrzebne, bo teraz utwierdzam się, że to jest ok. i jestem najszczęśliwsza, że ktoś zauważył nasze obrazki, moje ukochane stópki i dał nam szansę pokazać się gdzieś dalej niż asiejowy instagram.
Ładnebebe, dziękujemy!
artykuł znajdziecie tutaj: #wyprawkazmamissima.

środa, 30 sierpnia 2017

black and white coffee

to był dzień pełen zimna i deszczu. i taki, że tylko super kawa mogła nas uratować. i kawałek pysznego ciasta, bo wiadomo, że nic tak nie poprawi humoru jak cukier. ale tak naprawdę to każdy pretekst był dobry żeby wreszcie odwiedzić to gdyńskie Black and White Coffee. przez tą szarość i słońce, które rzuciło focha, tupnęło nóżką i schowało się za chmurami, to zdjęcia wyszły też szarobure, ale to również jeden z powodów dla których znów trzeba wrócić i zrobić ładniejsze.
zbierałam się dwa lata żeby wreszcie tam pójść, mimo że gdy kawiarnia powstała, to miałam do niej kilka kroków mieszkając po drugiej stronie ulicy. dosłownie! no ale teraz to już mogę tylko żałować tych niewypitych filiżanek kawy i niezjedzonych kawałków sernika. och jak ja żałuję! bo pysznie jest bardzo i z takim klimatem, którego nie da się nie pokochać. zresztą Basia i Leszek, czyli para właścicieli uwiedli mnie swoją osobowością już na wirtualnym instagramowym profilu i tak czarują do dziś - codziennie rano wrzucając zdjęcie słodkiej witryny i opowiadając o kawach. a znają się na nich jak mało kto. i tej szczerości, tego optymizmu i pasji, która chyba przy okazji stała się ich pracą nie da się nie pokochać. brawo! stworzyliście miejsce, do którego chce się wracać, bez niepotrzebnego nadęcia, wielkiego metrażu i cen z kosmosu. ja już szukam pretekstu żeby wrócić, na przykład jakby tak jutro spadł deszcz albo poziom cukru...

czwartek, 27 lipca 2017

16 tygodni temu

zrobiłam to zdjęcie dokładnie 16 tygodni temu, gdy te małe stópki rozpoczynały swój 21 dzień życia. po tej stronie brzucha. maleńkie, bezbronne, stworzone do całowania. i już wtedy wyobrażałam sobie jakie piękne muszą być wspólne letnie i zimowe wieczory, gdy razem leżymy z tą musztardową poduchą na podłodze, głaszczemy brzuch i opowiadamy bajki wśród kolorowych bąbli. wraz z dziecięcą wyobraźnią mogłyby się zamienić w kwiaty na łące, rząd kosmicznych planet, zgubione koła od rowerów, słońce i chmury albo całe morze piłek turlających się po chodniku. a kołdra w botaniczne wzory będzie udawać łąkę, pachnącą i skąpaną w liściach. i będzie nam najpiękniej, Synku. bo oprócz miłości to już nic więcej nam nie jest potrzebne.

poniedziałek, 24 lipca 2017

#ekoriviera


lubię te miejskie akcje, które nie tylko włączają do aktywności mieszkańców, ale i angażują lokalnych blogerów. strasznie fajne jest mieszanie wirtualnych obrazków i słów z tymi totalnie realnymi przedsięwzięciami. a jeśli dzieje się to w mojej ulubionej Gdyni i mogę wziąć w tym udział, to już w ogóle jestem szczęśliwa!

tym razem to Centrum Riviera zapewnia nam atrakcje w postaci proekologicznej akcji i ekotoreb z banerów reklamowych. wiedzieliście, że takie banery potrzebują dziesiątki, a nawet setki lat aby się rozłożyć? podobnie jak foliowe torby, które są wykonane z nierozpuszczalnego tworzywa. a więc pomysł na utylizację tych pierwszych i zastąpienie tych drugich kolorowymi eko torbami, to strzał w dziesiątkę! no i dbanie o nasze ulubione czyste, nadmorskie powietrze. a to akurat jest mi szczególnie bliskie, bo nie ma nic przyjemniejszego niż mieszkanie w mieście z morza. i jestem za tym aby małymi choćby krokami troszczyć się o to co mamy wokół siebie. więc na zakupy i nadmorski piknik zabieram moją eko torbę!

czwartek, 20 lipca 2017

spacery nadmorskie

najmilsze są teraz spacery nadmorskie. prawie zawsze za krótkie, bo chciałoby się jeszcze i jeszcze. są spacery pełne snów i te gdy świat ogląda się zza chusty zawiązanej na ramionach taty. są spacery lodowe, o smaku winogron i kasztanów. ale zawsze są spacery przyjemne, ciepłe, nawet jeśli wiatr od morza.

czwartek, 13 lipca 2017

papierowe obrazki

ciągle sobie obiecuję, że będę systematycznie wywoływać zdjęcia, a później wychodzi jak zwykle i gdy się już zbiorę za wybieranie najładniejszych obrazków, to okazuje się, że nazbierało się ich co najmniej 500. ale i tak nic nie zastąpi tych papierowych momentów, które można oglądać bez końca. tyle dobrych chwil!

piątek, 7 lipca 2017

w mieście z morza

łapię się na morskiej monotematyczności praktycznie codziennie. ale to chyba choroba, która dopada każdego kto zamieszka nad morzem. i chociaż to już 9 lat, to ja wciąż nie mogę się nacieszyć. lubię każdy moment, który związany jest z morzem, nawet jeśli to tylko kolejne ubranko dla syna z printem granatowych kotwic albo kocyk w wieloryby. a przesiadywanie z kubkiem kawy na gdyńskiej marinie to wciąż jedna z moich najulubieńszych miejskich atrakcji. no i czekanie na bose stopy w rozgrzanym piasku zawsze sprawia mi radość. jak to cudownie być w mieście z marzeń i morza!

wtorek, 13 czerwca 2017

kontrasty i bare hood

kontrasty bywają potrzebne. szczególnie w życiu małego człowieka, który początkowo dostrzega niewiele więcej. wystarcza mu minimalizm bieli i czerni. dlatego tak bardzo zakochaliśmy się w tej książeczce pełnej niespodzianek - szeleszczących i piszczących elementów, różnych faktur materiału, odstających uszu królika i kółek, które będą doskonałe do trzymania przez małe rączki. i to co najlepsze - personalizacja. mam nadzieję, że gdy chłopiec dorośnie, będzie z tym przyjemnym sentymentem spoglądał na książeczkę ze swoim imieniem. polecam Wam BARE HOOD z całego serca!

niedziela, 11 czerwca 2017

bliżej

moje ulubione trójmiejskie miejsce. wielkie okna z widokiem na miasto, pyszne jedzenie, wygodne poduchy na kanapach, zawsze przemiła obsługa i właścicielka, która za każdym razem wita nas wielkim uśmiechem. ciągle tam wracam. na najlepsze na świecie frytki z marchewki, na burgery z kurczakiem i porowo marchewkowym plackiem lub na te z łososiem, na lemoniadę w słoikach i na okrutnie pyszny sernik z ciepłą czekoladą. zdobyli moje serce, gdy mieszkałam dwa kroki od Placu Kaszubskiego i wpadałam czasem z chłopakiem na jajecznicę rano albo na lunch w południe. i ten sam chłopak stał się moim mężem, a na naszym weselu bawiliśmy się właśnie tu, w Bliżej. i od tamtej pory tak już jesteśmy blisko. jak będziecie w Trójmieście to koniecznie tam zajrzyjcie!

poniedziałek, 5 czerwca 2017

3 książki na wiosnę

czasu na czytanie jest teraz jak na lekarstwo. ale i tak nie potrafię przejść obojętnie obok kolejnych pięknych książkowych wydań. "leśna szkoła dla każdego" przypomina mi czasy harcerstwa, kiedy biegałam po lesie, rysowałam patykami po ścieżkach w czasie podchodów, zdobywałam sprawności i cudowne przyjaźnie. najmilej jest przypomnieć sobie ten beztroski czas i pomyśleć, że jeszcze chwila nim własne dziecko dorośnie i będzie można znów samemu poczuć się jak kilkulatek wykonując z nim zadania i zabawy z tej książki. oj będzie się działo! "rzecz o ptakach" narobiła dużo szumu w social mediach, trzeba przyznać, że wydawnictwo miało dobry patent na reklamę, bo patrząc na wszystkie piękne zdjęcia tej książki też chciało się mieć swój egzemplarz i dowiedzieć się o tych wszystkich ptasich ciekawostkach. ostatnie "beauty & food" to kartki pełne pysznych receptur i pięknych zdjęć. mogłaby być to kolejna książka z przepisami, ale naprawdę przyjemnie się do niej zagląda. lubię te moje wiosenne czytanki, trampki w kwiaty, hiacynty i zimne kubki herbaty (bo za oknem jest już tak ciepło, że nie ma potrzeby dogrzewania się taką gorącą z miodem).

czwartek, 1 czerwca 2017

dzień dziecka

po pierwszym dniu mamy przyszła pora na pierwszy dzień dziecka. z wietrznym spacerem i ogromną porcją tulenia (jak co dzień). chciałabym dać temu chłopcu wszystko to co najlepsze. chciałabym aby miał szczęśliwe dzieciństwo, beztroskie. pełne cukrowej waty, skakania po kałużach, spacerów po lesie i miłości. i zrobię wszystko aby tak było.

poniedziałek, 29 maja 2017

otulanie i baśniowy miś polarny

małe rzeczy umilają naszą codzienność. proste i piękne. układamy je na półkach lub chowamy do szuflady, składamy w kosteczkę albo codziennie kładziemy na brzegu łóżka. małe rzeczy są przytulne i ładne. jestem nieprzyzwoicie mocno zauroczona tymi wszystkimi niemowlęcymi skarbami, wzorami i miękkością. kołderką w roślinne motywy, haftowanym klasycznym albumem na zdjęcia, drewnianym proporczykiem i ostatnim ulubionym - bambusowym otulaczem z polarnym misiem i gwiezdnymi konstelacjami. lista tych ulubionych wciąż jest jeszcze niezamknięta, bo niemal codziennie znajduje coś nowego co koniecznie chciałoby się dołączyć do tej dziecięcej kolekcji. ja przepadłam. i jeśli miałabym wybrać jedną ulubioną rzecz z wyprawki małego chłopca, to pewnie byłyby to otulacze. miękkie i przytulne. na początku do ciasnego otulania, teraz do przykrywania w czasie słodkich popołudniowych drzemek, do osłaniania od słońca i jako prześcieradło w koszu mojżesza. oj lubimy je bardzo.

sobota, 27 maja 2017

jest tyle pięknych momentów do zapamiętania

kilka dni po zrobieniu tego zdjęcia trafiłam do szpitala i choć miałam nadzieję, że jeszcze z niego wyjdę i na spokojnie spakuję torbę do porodu i przygotuję wszystko to czego do tej pory nie zdążyłam, to stało się inaczej. do domu wróciłam już bez brzucha, ale za to z maleńkim zawiniątkiem w białej pasiastej czapce. robiłam te zdjęcia w czwartkowy bardzo późny wieczór i tak bardzo chciałam zapamiętać każdy z momentów. każdą z chwil kiedy pod sercem nosiłam tą małą istotę i to jak bardzo nieprawdopodobne mi się to wtedy wydawało. i wydaje się do dziś. dobrze, że mogę do tych chwil teraz wracać gapiąc się kolejny raz na zdjęcia brzucha, który tylko w tym jednym momencie tak bardzo cieszył i tylko wtedy nie przyprawiał o kolejną porcję kompleksów. ciało kobiety to jednak jest jakaś magia. nawet z nadprogramową ilością kilogramów, o których zgubieniu teraz marzę. dzień po Dniu Matki jakoś tak tkliwie mi się zrobiło, bo to cudowne móc świętować ten dzień, po raz pierwszy i teraz już zawsze.

piątek, 26 maja 2017

miszkomaszko i dzień mamy po raz 1

wiem, że teraz mnóstwo pierwszych razów przed nami, ale na ten dzień czekałam bardzo. bo to cudowne móc robić prezenty dla swojej Mamy, pamiętać o niej i mówić, że się kocha i w końcu samej to poczuć. ten mały człowiek jeszcze o tym nie wie, ale od ponad dwóch miesięcy nieprzerwanie mnie wzrusza. a wtedy w szczęściu oczy mam bardziej zielone i chętniej noszę sukienki, mocniej cieszę się z naszych wypełnionych po brzegi słońcem poranków, ze spacerów na pocztę i do pobliskiej piekarni po kokosanki. a w nocy budzę się i gapię jak śpi na brzuchu w swojej miętowej kołysce.

czwartek, 25 maja 2017

the game of...

nie da się ukryć, że mam słabość do książek, do tych dla dzieci zwłaszcza. jeszcze zanim stałam się mamą, na mojej półce stało kilka kolorowych okładek, a teraz mając dziecko mogę je bezkarnie ustawiać na regale. i nic nie robić sobie z tego, że minie jeszcze trochę czasu zanim mój mały chłopiec zacznie się nimi interesować.


środa, 24 maja 2017

mama ma moc

odkąd stałam się mamą, to jeszcze bardziej potrzebuję czuć się dobrze. sama ze sobą. potrzebuję wierzyć, że wszystko będzie ok, że jestem wystarczająco dobra, że dam sobie radę, że nic się nie stanie gdy nie ugotuję obiadu. dlatego tak bardzo ucieszyły mnie twórczynie In da box, które zaprojektowały karty afirmacyjne dla mam. małe kartoniki narysowane przez ulubioną Agatę Królak i zapakowane w materiałowy woreczek mają nam codziennie przypominać, że jesteśmy silne, wartościowe i po prostu najlepsze. to piękny prezent na Dzień Mamy i na każdy inny dzień bez specjalnej okazji. należą się każdej mamie! małe rzeczy są najpiękniejsze.

wtorek, 23 maja 2017

Miłość jest słodka, las dolnysopotpółnoc

rok temu mniej więcej o tej porze piliśmy sok pomarańczowy i kawę z pianką w maleńkich filiżankach w jednej z najbardziej niebanalnych sopockich kawiarni. na naszej majowej (po)ślubnej fotograficznej sesji. pani widząca nas przez szybę krzyczała z chodnika, że życzy wszystkiego najlepszego, a barista wybierał talerzyki "żeby pasowały do zdjęć". a ja wymarzyłam sobie wianek ze świeżych kwiatów na głowie i słodkości. bo Miłość jest słodka. czasem kwaśna jak te pomarańcze w szklance albo gorzka jak kawa bez cukru. ale najczęściej jednak słodka. dziękuję Ci Mój Mężu z ten słodki rok i za maj, który już zawsze bardziej niż z imieninami Joanny będzie mi się kojarzył z naszą rocznicą ślubu.

wtorek, 16 maja 2017

nie taki niemowlak straszny, dwa miesiące później

 
od dwóch miesięcy wszystkie poranki są nasze. i mimo, że każdego z nich chciałabym pospać trochę dłużej - to i tak nie zamieniłabym ich na nic innego. to dwa najpiękniejsze miesiące uczenia się siebie nawzajem. myślałam, że będzie trudniej. że nie będę wiedziała jak dbać o takie maleństwo, że wszystkiego będę się bała, że wszystkie domowe obowiązki pójdą w odstawkę. i jest trudno i czasem (często) nie mam czasu odkurzyć albo ugotować obiadu, ale poza czystą podłogą i garnkiem pysznej zupy mam coś nieporównywalnie piękniejszego. mam pierwsze ukradzione uśmiechy, małe rączki łapiące za bluzkę, mam bliskość, której nie da się zastąpić niczym innym. patrzę jak śpi i nie mogę nacieszyć się jego zapachem. no i te małe stópki, które rozczulają chyba każdego. jestem szczęściarą, że go mam. po tylu trudnych miesiącach, kiedy mogłam go oglądać jedynie na ekranie usg. mam go tutaj i od pierwszej minuty zakochałam się tak mocno, że brakuje słów.

czy miewam dość? no jasne. nie raz wypatruję w oknie męża wracającego z pracy albo wyczekuję na wyjazd do rodzinnego domu (dziadkowie i ciocia chętnie przejmują wtedy kołysanie, zabawianie, noszenie, gadanie. a czasem mogę się nawet wyrwać na godzinę na zakupy lub inne marnotrawienie czasu - to takie przyjemne!). ale wspólne chwile i tak są najlepsze. tulenie, głaskanie, karmienie, dbanie o tego małego człowieka jest najlepszym co mogło mi się w życiu przytrafić.

niedziela, 14 maja 2017

14 maja roku tego i zeszłego

rodzinne zdjęcie pod Mingą (gdyńska kawiarnia tuż przy bulwarze) chyba stanie się naszą coroczną tradycją. rok temu - dzień po naszym ślubie spacerowaliśmy tam w wietrzną sobotę wciąż jeszcze nie mogąc uwierzyć, że jesteśmy mężem i żoną. a w tym roku na spacerze w niedzielę, w pięknym słońcu towarzyszył nam nasz prawie dwumiesięczny syn. i ja wciąż nie mogę uwierzyć. jak dobrze, że siebie mamy!

sobota, 13 maja 2017

pierwszy ważny dzień w życiu małego człowieka

maj jest wyjątkowy pod wieloma względami. w zeszłym roku ja z anginą leczoną od miesiąca, na kolejnym antybiotyku, martwiłam się jak dam radę bawić się na własnym weselu i czy po miesiącu zwolnienia i leżenia w łóżku aby na pewno dam radę nie zemdleć przed ołtarzem. oczywiście wszystko było tak jak wymarzone scenariusze przewidywały i obyło się bez omdleń i innych małych dramatów. w tym roku, w pierwszą rocznicę naszego ślubu, znów mogliśmy świętować - pierwszy ważny dzień naszego syna. chcieliśmy aby było prosto, tak jak rok temu. były więc piwonie, jasny tort z malinami i maleńkie buciki naszego małego człowieka. było też majowe słońce. nie mogłam sobie tego lepiej wymarzyć. imię dostał po swoim pradziadku, miodowa świeca to nawiązanie do dziadka pszczelarza, a datę wybraliśmy my. rok temu na ślub, a wczoraj na chrzest. ten 13 maja to będzie chyba jeden z moich ulubionych dni.

środa, 12 kwietnia 2017

o rany, jestem mamą!

cały mój świat mieści się nagle w jednych maleńkich kilkucentymetrowych stopach. teraz kocha się najmocniej, boi się najmocniej i najmocniej martwi. i nie ma nic piękniejszego niż ten chwilami trudny wspólny miesiąc, który za chwilę minie. dziękuję, że jesteś, Synku.

poniedziałek, 6 marca 2017

prawie zdrowe cukierki czekoladowe

"zdrowe" i "cukierki" zupełnie do siebie nie pasują, ale w wypadku tych słodkich zawiniątek można tych słów co nieco nadużyć. odkąd je pierwszy raz zrobiłam domownicy dopominają się o kolejną porcję i kupują masło orzechowe i olej kokosowy byleby tylko mieć pretekst żebym je znów przygotowała. no to robię. listę składników znam już na pamięć, a ich proporcje odmierzam na oko. no i przyznaję, że też je bardzo lubię, to pewnie sprawka tego orzechowego masła, do którego zawsze miałam słabość. jeśli szukacie czegoś pysznego domowego, na szybko (nie licząc czekania aż się schłodzi) i bez pieczenia, to te cukierki zawsze będą dobrym pomysłem!

czwartek, 23 lutego 2017

Pączuś


kultowy gdyński Pączuś nareszcie został odwiedzony, spróbowany i całkiem zachwycony chałwową wersją tego słodkiego ulepku.

środa, 22 lutego 2017

pastelove

róż, ilustracje, kwiatowe tęsknoty i garść zimnego wiatru od morza (to za oknem). bukiety goździków - dużo i często. i ta myśl, że całe życie nienawidziłam mojego brzucha, a teraz go kocham. taki blady i z turkusowymi kreskami żył. chciałabym zapamiętać każdy centymetr. i ten czas, gdy kompleksy i niedoskonałości przesłania wielka miłość. i wciąż nie mogę się nadziwić, że ona się bierze z brzucha, dosłownie.

środa, 15 lutego 2017

wiosno chodź!

co roku mniej więcej o tej samej porze zaczynam wiosenne tęsknoty. nie rozpaczliwe, ale monotematyczne do granic możliwości. otaczam się kwiatami - w wazonach i na papierze, czasem nawet na białej pościeli. i nie mam nic przeciwko, że wszyscy wokół nieustannie szepczą coś o cieple, o potrzebie słońca, spacerów bez szalika i chowaniu zimowych butów wgłąb szafy. i chociaż jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie i chociaż resztki śniegu nie zdążyły jeszcze stopnieć i wciąż jeszcze myślę sobie, że dodatkowa porcja białego puchu może przykryć chodniki jeszcze w tym albo kolejnym miesiącu... to jakoś tak mi się spieszy do tej wiosny, do spotkania z Małym Człowiekiem, który odmieni ją jak nikt nigdy.

wtorek, 14 lutego 2017

skrawki miłości na ziąb

luty to taki miesiąc, że nadmiar różu i kiczowatych serduszek wybacza się absolutnie każdemu i absolutnie w każdej ilości. walentynki chyba trochę na przekór zostały wpisane w zimowy kalendarz żeby choć trochę osłodzić ten zmarznięty czas. i nie mam nic przeciwko tym drobnym skrawkom ciepła. przeciwko kawałkom nowych koronek, pękom tulipanów i okruszkom różowej codzienności. jeśli jest dużo utuleń, ukradzionych całusów i kubków ciepłego kakao - to wszystko jest najlepiej. cieplej.

poniedziałek, 9 stycznia 2017

8

lepkiego miodu, słodkich malin, cytrynowych sorbetów latem i gorącej czekolady z nieprzyzwoicie dużą ilością kalorii i piankami marshmallow zimą. ładnych obrazków, jak najmniej dni twórczej bezsilności, inspirujących ludzi na każdym etapie kolejnej rocznej podróży. leśnych spacerów, morskich opowieści. tego chciałabym życzyć samej sobie na magiczną dziewiątkę z okazji 8 blogowych urodzin.