piątek, 27 maja 2016

o nadmiarze szczęścia nie ma mowy

ten maj miał potencjał do bycia najpiękniejszym. nawet mimo 3 antybiotyków i kolejnych dni odliczania pod tytułem: nareszcie wrócę do pracy. ten maj był najpiękniejszy, chociaż się jeszcze nie skończył. i nawet jeśli dziś mam kiepski humor, boli mnie brzuch, idzie burza i zdenerwowałam się na panią w przychodni - to to był najpiękniejszy maj.


wielkie rzeczy składają się z małych kawałków zbieranych każdego dnia. i tak właśnie było. ze słoikczkami pełnymi słodkiego miodu, z wymarzonymi kwiatami w kolorze pudrowego różu, z wiankiem na głowie, z sukienką uszytą przez Mamę (wciąż jeszcze uśmiecham się na myśl, że na dwie godziny przed ślubem wymyśliłam, że rękawy ładniejsze byłyby krótsze o 10 centymetrów i w czasie, gdy ja obsypywałam okruszkami pudru twraz i podkreślałam zielone oczy wytuszowanymi rzęsami - ona wzięła do rąk nożyczki i igłę z nitką..), z obrączkami w drewnianym pudełeczku, ze słodkim bufetem, z polaroidem w kolorze landrynek i z pocztówkami. z najlepszym człowiekiem na świecie u boku.

nigdy nie układałam w głowie planu, bo wiem, że życie według niego jest kompletnie nie dla mnie. zawsze wydarzy się coś niespodziewanego. wolę to wszystko co tu i teraz i co z dnia na dzień. i tak jednego dnia się zakochałam (no dobra, trwało to chwilę dłużej niż jeden dzień), chociaż totalnie nie taki miałam plan. ale to nic, w końcu i tak wszystko było u nas na odwrót. a skoro już okazało się, że to Miłość, że troska, że przyjaźń, że słabość, że fascynacja, że zaangażowanie, że wspólna radość i że złość i wszystko - wtedy wzięliśmy ślub. w piątek 13.

jeszcze więcej obrazków jest na istagramie: @asieji