piątek, 28 grudnia 2012

sernik szyty na miarę i maliny z szuflady


zimą letnie owoce wysypują się z szuflady zamrażarki. chciałabym by czas o zapachu malin płynął wolnej, by herbata zaparzała się dłużej, a hojna warstwa piany na kawie nie znikała tak prędko. malinowe słowa. malinowy chłód, cud miód. ubzdurałam sobie listę 100* najmilszych momentów z ostatnich 365 dni. chwil, ludzi, smaków, minut i godzin, małych urywków i skrawków. lista będzie długa, to zupełnie tak jakbym siebie samą chciała przekonać, że to był dobry rok. mimo wszystko. mimo, że chłód i że można się potykać co krok albo co siedemnaście.

*zapisałam 102 i mam wrażenie, że ciągle mi mało. jest tyle dobrych chwil, że lista składników na udane życie byłaby nieskończona.

czwartek, 20 grudnia 2012

piernikowa lista przebojów: nr 1!

 
przez ostatnie dni gubiłam się między półkami wielkiej trzypiętrowej biblioteki. albo między stosikiem kserówek i starych książek. wracając do domu śnieg przyklejał się do kurtki, telefon rozładowywał, a torba z zakupami ciążyła na ramieniu niczym 100 kilogramowy worek pełen kamieni. słów było wciąż za mało. za mało wspólnych herbat i spacerów w trzy centymetrowej warstwie śniegu. kupiłam słoik morelowej konfitury, blachę do ciasta i migdały. upiekłam pierwszy w życiu piernik, który pięknie pachnie. oblałam go grubą warstwą słodko kwaśnego cytrynowego lukru i zapakowałam w szary papier. wróciłam do domu. lubię moje 82-300, pierwsze piętro po schodach w górę i klika zaklejonych kopert czekających na stoliku. dobrze, że to już.

środa, 12 grudnia 2012

czekoladowe trufle i okularnica w radiu

 
sypnęło wczoraj cukrem pudrem z nieba. fioletowe rękawiczki to już jakby za mało na przytulający się do skóry mróz. okulary na nosie skutecznie chronią przed śniegiem spadającym na długie rzęsy. przyznaję się w sekrecie - mam straszliwą słabość do ludzi w okularach. ale miało być o tym, że...

wczoraj był jeden z najmilszych dni mojego słodkiego blogowania. gdańskie radio: 3 mikrofony, 1 kubek herbaty (gdy niosłam go z jednego pomieszczenia do studia nagrań miałam w głowie tylko jedno: Asia, nie zrób katastrofy.. nie rozlej, na zalej mikrofonów, nie zakrztuś się, nie daj po sobie poznać, że bywasz okrutną niezdarą - to akurat i tak się wydało przy okazji przytoczenia przez prowadzącą pierwszego zdania z mojego ostatniego piernikowego wpisu), 1 tekturowe pudełko przewiązane szarym sznurkiem, 3 osoby, które o jedzeniu mogłyby mówić chyba długo i dłużej. w pudełku kilkanaście czekoladowych trufli. do próbowania, smakowania, przyjemności. chyba trochę plątały mi się słowa, ale podsumowując: naprawdę strasznie fajne rzeczy mi się czasem przytrafiają. ta zima musi być do lubienia.

niedziela, 9 grudnia 2012

ostrrry imbir i lepki lukier. pierników wypiekanie.

 
pierwsze śnieżne dni w mojej grudniowej codzienności to ulubiony biały puch, który pokrył trójmiejskie chodniki i równie piękny - siniak w odcieniach fioletu na moim kolanie. wyczekany wieczór jak co roku - wśród skrawków materiału, maszyny do szycia, niezliczonej ilości nitek i igieł. tu wyciąć, tu przyciąć, tam zszyć, nadziać porcją waty i mamy hand made świąteczne ozdoby - co nieco koślawe. są mandarynki, rooibos z cytryną w dużych kubkach, mówienie i milczenie. napiekłam też pierników z cynamonem i z pysznym imbirowym lukrem. chciałam schować je w pudełku na święta, ale w tym pudełku niedługo zostaną już tylko słodkie okruchy.

wtorek, 4 grudnia 2012

jaka piękna katastrofa!

zepsułam komputer, ale zyskałam kilka sennych dni wypełnionych zapachem pierników. kupiłam kolejny sweter i kolorową chustę i plastikową formę do domowych czekoladek, za którą zapłaciłam dokładnie dwie złotówki. był dzień ze stukotem maszyny do pisania w tle, w międzyczasie spadł pierwszy śnieg. ja nie obejrzałam żadnego filmu, nie byłam w teatrze, ale napisałam list, zrobiłam kilka zdjęć i kilka piernikowych kul z gorzką czekoladą. w zasadzie, to były tak dobre, że robiłam je (i bałagan w kuchni) dwa dni pod rząd. wygląda na to, że katastrofy wychodzą czasem na plus. komputer już działa.

niedziela, 25 listopada 2012

na talerzu: kukurydziane & coconut milk

 
puchaty poranek, bo niespiesznie zaplątany w pastelową pościel. zimne mleko w ciepłej kawie. trzy placki co zostały z wczorajszego obiadu, a ja je zjem dziś na śniadanie. smakują jak biszkopty. zbiorę pranie z suszarki, sparuję skarpetki, pościelę łóżko. będę się uczyć ustaw i paragrafów na poniedziałkowy egzamin. taka weekendowa nuda. i niech sobie nawet pada deszcz. i niech nawet ktoś próbuje mnie zasmucić albo zdenerwować - to ja się nie dam.

wtorek, 20 listopada 2012

upiekę ci tuzin ciastek z cytryną

nadal wtapiając się w klimat jesiennej sezonowości - upiekłam dyniowe babeczki, aby zabrać je w podróż pociągiem. później i tak zapomniałam, że są w walizce. było ohydnie duszno i tylko marzyłam o otwartym oknie. słowa w gazecie jakoś nudziły, książki nie chciało mi się wygrzebywać z dna torebki, a dzieciaki siedzące naprzeciwko mówiły śmieszne rzeczy i zerkały na moje reakcje. zostałam podstępnie zarażana ich uśmiechami. (czasem) fajnie jest jeździć pociągiem. do znudzenia nucę 'nie wolno ci się bać, wszystko ma swój czas. ty jesteś początkiem do każdego celu'* i nie nudzi mi się. a wiśnie i czekoladowy tort z obrazka? na wyjątkową okazję. słoik dyniowego dżemu? podobno można z niego zrobić pyszne lody, chętnie tego spróbuję, gdy znajdą się ochotnicy na ich zjadanie. a wiecie co działa na smutki? upieczenie dla Kogoś tuzina cytrynowych ciastek i kubek kakao ugotowanego przez Mamę.

czwartek, 15 listopada 2012

jaglanka. i co na to persymona?

herbatę piję z największego kubka jaki jest w domu. parząc sobie palce. jest ciepłe retro śniadanie, jak w jakimś filmie z czasów PRL. jaglanka na przymglonych obrusach. i nie-retro persymona (brzmi prawie jak postać z mitologii, z czasów lekcji historii), owoc w pomarańczowej skórce. zanim wstanę, przestawiam budzik kradnąc sobie samej jeszcze 7 minut snu. zdrapuję resztki smutku z tego dnia. przewiązuję różową kokardę na słoiku pełnym kasztanów, jest jesień opakowana w kiczowate kolory. chodzę do teatru, gotuję pomidorową z ryżem, nie odbieram telefonów, przypadkiem znajduję ładne domy i ładne ulice w mieście, które od dokładnie dwóch miesięcy zaczyna być moim (kolejnym). potykam się o znaki zapytania.

środa, 7 listopada 2012

chodź do łóżka (albo dżem dyniowy i ciasto)

w łóżku lubię jeść ciepłą owsiankę w leniwy poranek (najlepiej w piżamie). czytać książki, pisać listy, siedzieć z komputerem na kolanach, pić herbatę z malinowym musem i dużym kawałkiem pomarańczy, czytać smsy, kartkować gazety. lubię też leżeć i rozmawiać z Kimś do nocy, szukać snów pod poduszką, uczyć się (tego z reguły nie lubię, ale jak już muszę, to w łóżku), z lusterkiem w jednej ręce i tuszem w drugiej malować rzęsy. lubię też wszystko inne co w łóżku, wiadomo. a w szaro bure i deszczowe jesienne dni najchętniej nie wychodziłabym z łóżka i nie zaglądała za okno, a już na pewno nie wystawiałabym nosa poza mury mojego równie szaro burego blokowiska. więc siedzę sobie w tym moim ciepłym domu i piekę ciasto. a jak piekarnik grzeje na 180 stopni, to ciepło roznosi się po całej kuchni i jest jeszcze przyjemniej. ładnie pachnie. ciepłą jesienią.

środa, 31 października 2012

czy o 2 w nocy ktoś jeszcze nie śpi?

bo na nocną bezsenność mam gwiazdki. na dobranoc. są wieczory o smaku szczęścia i pudrowych cukierków. bolące mięśnie brzucha, głośny radosny śmiech w tle. bywają też wieczory smutne, ze łzą przytuloną do poduszki (nie zawsze mojej). kubek czarnej gorzkiej herbaty. drzewa, które z każdym dniem robią się bardziej żółte. a niedługo zostaną same bure patyki na wysokości naszego sopockiego trzeciego piętra. są niedospane sny. w taki dzień jak dziś, który zaczął się zbyt wcześnie, rzęsy nie chciały oblepić się grubą warstwą czarnego tuszu, wiatr ukradł mi ciepło, uciekł mi pociąg, gdzieś się spóźniłam. ale zawsze też coś dobrego. twarze, za którymi tęskniłam. a wieczorem smażyłyśmy naleśniki na dwie patelnie i zjadłyśmy z malinowym dżemem.

sobota, 27 października 2012

potwornie pyszne ciasto z marchewką


monotematyczności między końcem jednego miasta, a początkiem drugiego. na granicy przyjemnego ciepła w mrozie, a zepsutego jak stare zabawkowe autko nastroju. w głowie chowają się czasem potwory. i sprawiają, że nie tylko boimy się nocą tego co może chować się w szafie czy pod łóżkiem - jak w bajkach. one potrafią namieszać o wiele więcej i dlatego tak mocno się z nimi nie lubię. one dobrze o tym wiedzą i czasem ze mną wygrywają, ale bitwę, a nie wojnę. zatem mam jeszcze szansę, by je pokonać dużym kawałkiem słodkiego ciasta z marchewką i cynamonem. jak dodam jeszcze białą czekoladę i krem z twarożku na wierzch - to potwory już nie mają szans, serio.

sobota, 20 października 2012

marchewki, kropki i inne takie tam

szybka kolej miejska płata figle i trzeba zaliczać przesiadki w drodze na uczelnię albo gdzieś. internet stroi fochy i trzeba cierpliwie czekać aż trochę podziała. łapię zasięg! poranki po 5 godzinach niespokojnego snu potrzebują dużego kubka kawy i kilku łyków coca coli (podobno samo niezdrowie). na zajęciach burczy mi w brzuchu, więc odliczam minuty do zjedzenia kanapki z razowego chleba spakowanej przeraźliwie wczesnym rankiem do torebki. popołudniem jabłka są obficie posypane cynamonem, a słowa między kawiarnianymi stolikami, ja mam je dla ciebie, a ty trochę dla mnie. Najmilsza mówi, że w kwestii emocji nie da się działać w opcji on/off, a ja mam wrażenie, że mi się czasem udaje. i kto tu ma rację? i czy w ogóle ktoś?

wtorek, 16 października 2012

szczęściarze jadają na obiad omlet z cukrem

rozkochałam się w tym październiku. minęła połowa miesiąca odmierzana godzinami rozmów, pustymi kubkami po wspólnych herbatach albo kawach, czasem szklankami po wieczornym mohito. kawiarniane stoliki albo sopockie mieszkanie z girlandą nad sufitem. miasto nocą i chłodne wieczory i ranki. mam w głowie taką myśl: "jesteś szczęściarą, nie zepsuj tego". i czasem zastanawiam się skąd się biorą tacy fajni ludzie, których mam wokół. i dużo przez nich szczęśliwości. i słów i ciszy i wszystkiego. i nadal tego nie wiem.

sobota, 6 października 2012

pierwsze jesienne kawałki

październik. mogę głośno o niej mówić i nacieszać się porą roku, która ma w sobie wielki kubeł nostalgii, kolorowych liści i inspiracji, melancholijnego kiczu, ale i ciepła, gdy tylko postaramy się o duży kubek herbaty z pigwą lub malinowym musem i puchaty koc. pierwsze szuranie w liściach i spacer po parku oliwskim zaliczone. październik i zajęcia na uczelni rozpoczęte, wagary odhaczone. a jak chorować to porządnie, tak z trzydniowym leżeniem w łóżku, małym stosikiem leków, nieprzespanymi nocami. już lepiej. lubię, gdy jesienią słońce tak się mieni w długich włosach, że wydają się być bardziej rude niż są. głupio mi się przyznawać, ale już nawet pomyślałam o czapkach i o tym, że dużo się zmienia w kwestii "jestem mała i urządzam protest na każdą prośbę (czy groźbę) jej ubrania" a "jestem już duża i lubię jak mi ciepło w uszy". no tak, jeszcze przyjdzie pora na wełniane szaliki, rękawiczki i inne umilacze. dzisiaj jest jeszcze spora porcja słońca i dzisiaj lubię pachnące śliwki i miód i jak połówki taplają się w tym słodkim sosie w garnku.

środa, 3 października 2012

ciastko z marzeń i (nie)małe zamieszanie z BFG

 
Gdańsk i Elbląg, Elbląg i Gdańsk. tu piszę, układam zgrabne litery w koślawe słowa. zbieram obrazki do pudełka pamięci, a czasem do pudełka mojego cyfrowego aparatu. zapamiętuję albo zapominam. tyle kolorów, aby namalować z nich najładniejszą codzienność. piszę o poranku znad kubka kawy. lub wieczorami mrużąc oczy ze zmęczenia. o kwaśnych jabłkach albo o słodkich ciastkach. o emocjach. odrobina wrażliwości oprószona cynamonem. w mieście, które sobie kiedyś wymarzyłam i w tym, które jest moje od zawsze.

wtorek, 2 października 2012

rozuśmiechanie i ciastko cytrynowe

Ktoś powiedział mi, że życie to czasem niezły zakalec. przekonałam się o tym niedawno piekąc ciasto przed południem. mieszając składniki myślałam sobie "nic z tego nie będzie", no i nie wyszło. wyrzuciłam je do kosza. razem z nim trafiły tam chyba wszystkie niedobre emocje i paskudne smutki i złości. i już się na siebie nie złoszczę. smaruję chleb masłem orzechowym, próbuję doprać sukienkę ze śladów czerwonego wina, wypijam syrop na kaszel. do kieszeni czerwonego płaszcza chowam znalezione przypadkiem na chodniku kasztany i dobre słowa, których nie brak i które nigdy przenigdy nie są w nadmiarze. chwilami rozuśmiechanie sięga od sufitu do podłogi naszego żółtego pokoju.

sobota, 22 września 2012

najprostsza drożdżówka ever. i piasek w butach.

 
na plaży się dużo marzy. można też trochę czytać - na przykład tą samą książkę setny raz, bo ulubiona. zapisywać w pamięci fragmenty. też można. 'senne miasteczko i różowa sukienka. to wszystko. moje życie byłoby jak kradziona ukradkiem czekolada'. można marznąć w dzień i nocą, by po powrocie do domu przed 3 wysypywać piasek z każdej kieszeni i z butów. a gdy się mruży oczy patrząc na wrześniowe wczesnojesienne słońce - to to jest szczęśliwość. gdy się nocą gapi w fontannę i ma się Przyjaciół obok i niezliczoną ilość słów - to to jest jeszcze więcej szczęśliwości. tęskniłam.

wtorek, 18 września 2012

to może przyjdziesz do mnie na cukierki?

 
w domu pachnie płynem do mycia szyb i praniem wiszącym na suszarce. skręciłam stolik, powiesiłam firany, ustawiłam kubki w kuchni, umyłam podłogi (nie lubię), rozpakowałam kartony, schowałam cukierki do pudełka.

środa, 12 września 2012

brownie z marzeniami yyyyy.. z malinami

wyciągam walizkę spod łóżka. miało być bez patetycznego kiczu. przecież trzeba jeszcze przynieść kartony z piwnicy i spakować mnóstwo rzeczy. ale chyba się nie da, bo gdzieś między lewą nerką, a prawą komorą serca zaplącze się jakaś emocja. najpierw czegoś bardzo chcę, a w ostatniej chwili panikuję i mam ochotę uciec, schować się i udawać, że mnie nie ma. robię się nostalgiczna, ohyda. lubię jak stukają obcasy, lubię myśleć, że jeszcze wiele rzeczy mnie zaskoczy, nie móc spać z nadmiaru emocji, piec dla kogoś czekoladowe ciasto. bardzo. lubię też jeść maliny na śniadanie wybierając z pudełka najładniejsze. lubię jak się dobrze dzieje, teraz jest chyba dobrze.

niedziela, 9 września 2012

koniec tygodnia, ale z niespodzianką +edit

końcówka niedzieli to pora, by móc Wam podarować jakiś prezent. najlepiej taki, który można sobie wybrać samemu z kolorowego katalogu. 2 kubki, lampka, kolorowy koc, kieliszki do wina, poduchy, pachnące świeczki, pościel, duży arkusz materiału? a może wszystko razem? wystarczy tylko zaparzyć ulubioną herbatę, usiąść w miękkim fotelu i zgubić się na chwilę we własnej wyobraźni. a później opowiedzieć mi o kolorach, o fakturach, o tekstyliach.

piątek, 7 września 2012

owsianka. i skąd się wzięła figa z makiem?

w dzisiejszym poranku lubię chłodne powietrze zaplątane między kosmykami włosów, albo między dłońmi chowanymi w kieszeniach szarej bluzy. mniej mogę lubić kolejkę do warzywniaka, ale wszystko i tak wynagradza zapach świeżego chleba z ulubionej piekarni. i myśl o tym, że za chwilę wrócę do domu i zjem ciepłą owsiankę z figą i suszonymi truskawkami. schyłek lata to spacery po starówce, do biblioteki, do banku, do księgarni, do apteki albo papierniczego sklepu. to zbyt mała ilość momentów zapisanych na karcie pamięci w moim aparacie. pudełko pachnącej zielonej herbaty (już staram się pamiętać, że zaparzacz trzeba wyjąc po 2 - 3 minutach, bo inaczej będzie gorzka i niedobra), tabletki przeciwbólowe, na paznokciach "think pink" o numerze 63. czasem wieczory, gdy można zasznurować buty i biec gdzie się chce. zmrużone słońce.

wtorek, 4 września 2012

lato jest ok. czekolada i owoce też.

poplątane obrazki. tkam pajęczynę z moich wspomnień. ze słońca na bladych ramionach, poziomek, borówek, malin i kwaśnych cytryn malujących na buzi ten charakterystyczny grymas. chciałabym opowiedzieć ci o tym dlaczego czasem tak mocno się boję, dlaczego lubię zasypiać przy otwartym oknie i budzić się przed 8. o trzech smutnych wiśniach i o spacerach po gdańskiej starówce. a najbardziej to chciałabym znów pójść na taki spacer i zabrać cię ze sobą. wrzesień ma trzydzieści dni, jest dużo czasu.

środa, 29 sierpnia 2012

słodkie maliny i wstrętne niezdecydowanie

 
pył i zakurzone emocje, o których się nie pamięta (chociaż może by się chciało), poupychane w pudełka albo papierowe reklamówki. chodniki pokryte grubą warstwą szarości - co krok. słodki smak malin. czekanie i tupanie nóżką ze zniecierpliwienia. tak od miesiąca, może trochę dłużej. czekanie warte wszystkiego, z poniewierającym bólem głowy, to chyba ono. upiecz ciastka albo zrób mi koktajl z malin. najlepiej jeszcze dziś. i uśmiechnij się.

piątek, 17 sierpnia 2012

fika & kanelbullar

 
minimalizm. taki skandynawski. turkus, odrobina pastelowego różu. szczypta prostoty oprószonej cynamonem. 'kładź nogi na stół i delektuj się kawą', brzmi przyjemnie? nie warto unosić brwi i mówić: to niegrzeczne. przecież każdy z nas, choćby w dzieciństwie i choćby raz - położył nogi na stole, nawet jeśli spotkał go później karcący wzrok rodzica. nie uwierzę, że i w dorosłym życiu się to nie zdarza!;-) ze szwedzkich słówek prawie nic już nie pamiętam , choć przez 9 miesięcy spacerowałam po jesiennym, zimowym i wiosennym Sopocie, aby na lektoracie zapamiętywać nowe dialogi, pisać kartkówki. może za często chodziłam na wagary nad morze.. a dziś - zdecydowanie jest coś do lubienia w cynamonowych bułkach upieczonych przez siostrę. tak pięknie pachną!

sobota, 11 sierpnia 2012

co ma wspólnego bazylia z jagodami?

gdzieś pomiędzy nocą, a początkiem nowego dnia. wdech i wydech, słychać tylko deszcz albo mruczący cicho komputer. a później chowasz się pod kołdrę i wszystko na chwilę znika. dobranoc. i dzień dobry i życzenie pięknego dnia, które sprawia, że wypijając pierwszy tego dnia kubek kawy - kąciki twoich ust unoszą się lekko ku górze - to szalenie dobry znak! pięknej soboty!

piątek, 3 sierpnia 2012

krem czekoladowy, ciastka i trochę cytryny

na ulicy pachnie jagodziankami. miasto jeszcze trochę śpi i tylko kilka osób rozkłada swoje stragany na gdańskim dominikańskim jarmarku. borówki po 16zł za kilogram, słoiki miodu, broszki, bursztyny, filiżanki, mnóstwo staroci wśród, których chowają się różne skarby. a gdzie indziej lepki lukier twoich myśli i niewypowiedzianych słów. przygryzione wargi, zmrużone oczy, włosy związane w kucyk, promyki słońca zaplątane na twoim lewym policzku. kwaśne cytryny i słodka czekolada schowana w kruchym ciastku. dzisiaj zjadam dojrzałe papierówki, trochę czytam i trochę czekam na deszcz.

środa, 25 lipca 2012

100g czekolady, 3 łyżki kakao i stary rower

 
nic nadzwyczajnego. pakuję babeczki do papierowej torebki. rowerowa samotność, pola zboża i puchate chmury nad głową - to wszystko ma w sobie coś kojącego. albo siedzę w trawie, by po dłuższej chwili zorientować się, że moja prawa stopa leży w mrowisku... dobrze jest mieć wakacje. duża porcja beztroski i nicnierobienia. a receptura na czekoladowy uśmiech poniżej.

poniedziałek, 16 lipca 2012

a co dziś na śniadanie?

zaspany pierwszy łyk kawy. myśl o śniadaniu, które można jeść bez pośpiechu. radio w tle, wiadomości, dźwięki, słowa. zerkam na zegarek - jest strasznie wcześnie. ciekawe czy dziś westchnę sobie po cichu "nie lubię poniedziałków". a może by tak zaczarować ten jeden z siedmiu kawałków tygodnia i zacząć od czegoś dobrego na dzień dobry? pełnoziarnisty naleśnik z twarożkiem i miodem? kromka chleba z masłem orzechowym i owocami? a może miska jagód z naturalnym jogurtem i szczyptą brązowego cukru? dziś zjem ciepłą owsiankę ze świeżymi morelami w kolorze oranżady. bo to ostatnio moje najulubieńsze śniadanie!

poniedziałek, 9 lipca 2012

owocowe mocno zmrrrrrożone!

owoce niczym pomalowane akwarelową farbką. albo plakatówką? niektóre brudzą palce, zostawiają jagodowy fiolet na języku albo są tak dojrzałe, że sok cieknie po brodzie. i to jest ich wielki urok. taka słodycz, która już nie potrzebuje dodatków. może tylko uśmiech i kogoś kogo można złapać za rękę, napakować owoców do kieszeni i iść na długi spacer do lasu.

niedziela, 8 lipca 2012

kwaśne porzeczki czy rozkoszna czekolada?

 
koraliki porzeczek nawleczone na sznurek wspomnień: słonecznej wsi, drewnianych schodów i czerwonych trampek. wiatr rozwiewa chmurne myśli, a ja zjadam kwaśne owoce, wybierając z miski najładniejsze i obrywając je z cienkich zielonych gałązek. innym razem nastrój o smaku czekolady: nie do opisania, ale do łamania kolejnej kostki ze 100 gramowej tabliczki.

środa, 4 lipca 2012

trochę słodko, ale skąd tyle sentymentów!?

 
dzisiejsza podróż sentymentalna zaczyna się w niewielkim studenckim mieszkaniu gdzieś na gdańskiej zaspie*. tam przez 18 miesięcy przypalałam w starym gazowym piekarniku spody ciastek i babeczek, ugotowałam swoją pierwszą zupę pomidorową. tam jadłam truskawki ucząc się na balkonie, wypiłam setki kubków kawy, gotowałam z Kimś i dla Kogoś. uśmiechałam się, złościłam, czasem płakałam, krzyczałam i nic nie mówiłam, tam była moja karuzela radości, frustracji, bezradności, zadowolenia, sukcesów. tam ustawiałam puszki pełne herbaty, zalewałam płatki kukurydziane mlekiem. magiczny czas, naprawdę. tam byłam szczęśliwa. przede mną nowe.

wtorek, 19 czerwca 2012

o ciastkach nocą, gdy pada deszcz.

 
przeskakujesz odpowiedzi na ważne pytania niczym deszczowe kałuże w niebieskich kaloszach w kratę co ja masz na stopach. i myślisz sobie, że zamiast buzi brudnej od czekolady, masz ją brudną smutkiem, to do ciebie nie pasuje. i z talerza zniknęły już okruszki ciastek, a ty nie masz ochoty upiec nowych. coś się popsuło. a przecież radości nie powinny być schowane do szafki wraz z zimowymi swetrami, przecież latem są równie mocno przydatne i nie można ich upychać wgłąb starego pawlacza. pora na nowe, na radosne, na "wszystko da się". niedługo upiekę ciastka!

niedziela, 17 czerwca 2012

emocje biało - czerwone. też mnie dopadły!

tysiące i miliony emocji w naszych głowach i sercach. dałam się ponieść. i cudnie było drzeć się i skakać w strefie kibica, wymalować buzię i zrobić galaretkę na biało czerwono. widzieć nocą gdańską starówkę pełną kolorów i okrzyków. EURO2012 to świetny pretekst do mnóstwa uśmiechów.  

poniedziałek, 4 czerwca 2012

a w czerwcu lubię..

 
..moją 9, kwiaty w słoiku, placki z truskawkami posypane cukrem pudrem, zapach prania, pudełka z niespodziankami, czyjeś "opowiedz mi", powroty do domu piechotą, zdane egzaminy, i gdy mi ktoś mówi o tym co lubi. na czerwiec nie lubię: nie-miłości.  

sobota, 26 maja 2012

a dla Mojej Mamy.. ♥

 
w kubkach kawa o zapachu cytrynowym. moja i Mamy. a na talerzyku ciastko z kwaśnym różowym rabarbarem. to jest taki dzień do lubienia, do przytuleń o poranku, do wspólnego spaceru po bułki. a do kochania jest całe życie.

niedziela, 6 maja 2012

malinowe love

słoik z cukierkami albo babeczki, do których wpadły maliny. to niedziela, słodki dzień. wśród kawiarnianych stolików senna lampka i dzień znikający za oknem. wyblakłe firany i bita śmietana. miliony kroków, miejskie historie mijane tak prędko. ktoś się uśmiechnie, inny ktoś przejdzie niezauważony, codzienności.

czwartek, 3 maja 2012

rabarbar i popołudnia bezkarnie cytrynowe



plasterki słońca wrzucone do szklanki. oklepany wiatr we włosach, piegi na nosie, stary rower, żółty leżak. jakiś spacer. rozgniewane skrawki upływających minut, które tak dotkliwie przypominają mi o swoim istnieniu. na zegarze czas się nie zatrzymał. dobrze, że zostało jeszcze trochę lemoniady. i ostatni kawałek najpyszniejszej tarty z rabarbarem i słodką truskawką.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

dogadzamy sobie. truskawkami na śniadanie.


chmurne deszczowe poranki trzeba pokolorować. truskawki, trzy łyżki muesli, 7 uśmiechów, kubek kawy z mlekiem. później można zabrać ze sobą parasolkę i tramwajem pojechać na drugi koniec miasta. kupić słodkie cukierki, przemoczyć buty, przypadkiem spotkać kogoś znajomego. można mieć całkiem dużo przyjemności z deszczowej soboty, albo nawet poniedziałku.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

coś ładnego i do zjedzenia.

pytasz czy ładne rzeczy poprawiają moje zmarznięte nastroje? zdecydowanie tak. wybieranie o poranku kolczyków, tak aby pasowały do pastelowych kolorów na powiekach. dawno nie noszone wiosenne buty wyciągnięte z szafki, a później usłyszane "dziewczyno w różowych trampkach". dobre rzeczy też działają odrobinę kojąco na te wszystkie smutki, co schowane są w kieszeniach moich myśli. kulka lodów melonowych w chrupiącym wafelku. kromka drożdżówki z masłem i miodem. albo jeszcze coś innego*.

sobota, 7 kwietnia 2012

odkochanie bez szczypty cukru

pięknych świątecznych dni Wam życzę - Kochani Czytelnicy ♥ ciastka z marzeń.

a później już wrócę tu na dłużej. już zniknę ciszę i obrazki, których nie ma. i znów będzie słodko, z radościami schowanymi między cukrem pudrem a szklanką mąki. wiecie, rozstania bywają naprawdę smutne.

piątek, 23 marca 2012

marchewki z cynamonem (i konkurs w tle) +edit

Ktoś mówi, że jestem skarbcem Jego wrażliwości, inny Ktoś zabiera mnie na spacer, nad morze, Ktoś się uśmiecha, rozśmiesza, jeździ ze mną tramwajem. Ktoś zjada ze mną marchewkowe babeczki, gdy jeszcze nie zdążyły ostygnąć. cały mój świat składa się z takich Dobrych Ktosiów, z dobrych chwil otulonych zapachem cynamonu.

czwartek, 15 marca 2012

tyle kolorów ile się zmieści w dłoni

na marzec cukierki: czerwony na miłość, zielony na uśmiech, żółty na słońce, niebieski na chmury i bujanie w obłokach, pomarańczowy - tulipany na stole w kuchni. najprostsze skojarzenia bywają najbardziej trafne. a najtrudniejsze decyzje są powodem miliona zgubionych słów, kilkunastu kubków wypitej (nie-samotnie) herbaty, łez i uśmiechów. i najważniejszego - warto jest walczyć o siebie, cokolwiek to znaczy (dla każdego przecież co innego). lubię bywać szczęśliwsza.

poniedziałek, 20 lutego 2012

różowe czapki z kremu


słucham ładnych piosenek, które otulają zmęczone powieki, dłonie i myśli. ktoś zabiera mnie na spacer (chwilami to przyjemny slalom między kałużami) i do galerii starych zabawek. ktoś daje mi rogalika z marmoladą albo ja daję komuś najsłodszą babeczkę z fioletowym kremem. snuję się między uśmiechem a niezdecydowaniem i mogę to nawet polubić.

wtorek, 14 lutego 2012

czekolada. i co można (nie tylko) 14 lutego?

można się rozkochać.. w zapachu kawy o 7 nad ranem, czerwonej szmince, dźwięku łamanej czekolady i jej rozkosznej słodkości rozpływającej się na języku, w wieczornych powrotach do domu, gdy pod stopami skrzy się śnieg, w gorącym talerzu zupy pomidorowej, w pustych salach kinowych, w muzyce, którą słyszy się dwa razy bardziej będąc smutnym, w tęczy widzianej za szybą pociągu. można być szczęśliwym, mieć buzię brudną od soku z malin, spać o kilka godzin za krótko by zobaczyć jak budzi się słońce. można za kimś tęsknić, trzymać za ręce i chować szczęście do czerwonych pudełek.

poniedziałek, 6 lutego 2012

maliny w kisielu, rodzynki w ciastku

czasem bywam spragniona słów w mojej skrzynce. brakuje mi rozkosznie pogubionych liter, splątanych nitkami z czerwonej szpulki. tych chwil oczekiwania, uśmiechów pod nosem. ale wiem też, że nie można za nimi tęsknić za mocno, bardziej wolę tęsknić za radosnym wyrazem twarzy i brzmieniem głosu, za przyjemnymi gestami, dołeczkami w policzkach. wolę herbatę kubek w kubek albo ciastko schrupane między jednym słowem, a trzecim uśmiechem.

piątek, 3 lutego 2012

a co jeśli ktoś nie lubi owsianki?

..wtedy koniecznie musi spróbować puchatych placków. na pociechę w chorowaniu, gdy zrobi je Mama. albo na drugie śniadanie, gdy leniwie krzątam się po domu, dosypuję, mieszam, smażę, tuż przed wyjściem do pracy. kiedy obieram pomarańcze, wtedy dzień pachnie mrozem i słodkim sokiem oblepiającym palce. kawałki banana, miód, garstka płatków owsianych. są pyszne i już.

wtorek, 31 stycznia 2012

jest dużo dobrego w ciastkach z limonką

upiekłam ciasteczka, które były małe i na jeden gryz. tylko nie zapisałam na skrawku papieru receptury. i teraz nikt dokładnie nie wie czy mąki powinna być jedna szklanka, czy może dwie. ale one i tak się udadzą. i będą umilać zimowy czas. swoją zielenią w lukrze.

piątek, 27 stycznia 2012

polukruj mi dziś babeczkę

herbata z cytryną jest zbyt kwaśna, gdy nie ma kilku ziarenek cukru. kolorów jest zbyt mało, więc szukam ich w różnych umilaczach. trochę się denerwuję i martwię i upiekłam babeczki z lukrem do umilania nauki. na drugie śniadanie nawet bez kubka ciepłej herbaty.

niedziela, 22 stycznia 2012

marchewki, drinki i jeszcze coś

po dniu pełnym zmęczenia, stresu, uśmiechów, frustracji, różnych kolorowych niepokojów.. zdarza się czasem wieczór, gdy nic nie trzeba. wtedy można pic malibu albo pomarańczowe wino przez różową słomkę, można grać w kraby, można cieszyć się spędzając leniwe godziny na bordowym fotelu. można też na przykład upiec babeczki w kropki. dużo można!

poniedziałek, 9 stycznia 2012

dawno, dawno temu..

przy cieple ulatującej z czajnika pary, przy zapachu kawy ze szczyptą cukru, przy oknie z widokiem na piaskownicę i huśtawki.. pewien ktoś (i to byłam Ja) pomyślał, że chciałby aby słowa były z kolorami i żeby jeszcze było słodko. i tak już od 3 lat chowam tu moje radości, moje smutki, niezadowolenia, uśmiechy, frustracje, małe szczęścia, wszystko to co towarzyszy mi na co dzień i co jest najbardziej niezwykłe.