czwartek, 31 grudnia 2015

niedźwiedzie w ostatni dzień roku

od czasu do czasu każdemu zdarzy się jakiś sentymentalny gniot. można się wzbraniać, odsuwać od siebie każdą uporczywą myśl o podsumowaniach, planach, wyzwaniach... a w końcu i tak przychodzi ten ostatni dzień w roku, gdy nie da się choćby przez minutę nie pomyśleć o tym co było w ciągu ostatnich 365 dni. wzbraniałam się, odsuwałam każdą tą myśl, ale w końcu i tak stworzyłam swój własny bilans: to był jednej z najtrudniejszych i najpiękniejszych roków. na jeden kubek łez bezsilności przypadło siedem kubków łez szczęścia. i nie ma nic piękniejszego niż dobrzy ludzie obok, zupełnie nic.

czwartek, 26 listopada 2015

chwila moment jesienią

nawet jesienią nie muszę tęsknić do szklanek pełnych kwaśnej lemoniady i słodkiego soku z pomarańczy. i do utopionych w drożdżówce z kruszonką słodkich truskawek. jesienią częściej niż latem zajmuję miejsce przy oknie, gdzie udaje mi się skraść na zdjęciach resztki dziennego światła. i to są takie dni, gdy nawet mimo chmur, szarości i upierdliwego bólu głowy mogę sobie pomyśleć, że w sumie to jestem szczęściarą. i w sumie to to jest dobry poniedziałek, czwartek albo piątek. mniej znaczy więcej.

wtorek, 17 listopada 2015

TRAFIK jedzenie i przyjaciele


to moja pierwsza gdyńska jesień. i choć zaczęła się od paskudnej choroby i trzech nieprzyzwoicie długich tygodni leżenia w łóżku, to i tak jest jedną z najlepszych jakie mi się przytrafiły. w miejscach, których nie bywa się od zawsze i które w zasadzie mało się zna, najfajniejszy jest ten moment odkrywania, szukania nowego, zapełniania listy ulubionych i dopisywanie kolejnych jego kawałków. no i tak sobie odkrywamy. w senne poranki, gdy akurat nie trzeba wcześnie wstać do pracy, w deszczowe popołudnia, w chłodne wieczory albo w te listopadowe dni wypełnione słońcem za oknem i szalem leniwie przerzuconym na szyi. spacerujemy i jemy. szukamy, wracamy, smakujemy. dobrze jest w tej Gdyni. i dobre jest - śniadanie w środku miasta!

poniedziałek, 16 listopada 2015

co robić, gdy blogowanie zaczyna uwierać?

co zrobić, gdy blogowanie zaczyna być przykrym obowiązkiem, codziennym wyścigiem z pięknymi zdjęciami, z ładnymi słowami, z bardziej wyrośniętymi ciastami i piękniejszymi plackami z jabłkami? odpuścić. dać sobie czas. miesiąc, dwa, pół roku. przestać się ścigać. nie bywać. nie pisać (na siłę), prawie nie gotować, odłożyć w kąt aparat. powiedzieć sobie, ale tak naprawdę to skłamać, że się nie potrafi, że się do tego nie nadaje, że inni są lepsi, fajniejsi, robią piękniejsze zdjęcia i gotują lepszą pomidorową. a później zatęsknić. za tymi niedoskonałymi zdjęciami, za rozsypanymi po klawiaturze słowami, za tą najbardziej idiotyczną blogową nazwą (wierzcie mi, że gdy prawie 7 lat temu zakładałam blog nie zastanawiałam się ani przez sekundę czy ugotujmy będzie ładnie wyglądało na wizytówkach, nagłówkach i innych ówkach. wtedy to się zupełnie nie liczyło). bez nadmiernego  paplania i wyliczania ile i dlaczego mnie nie było  - zastosowałam swoją prywatną terapię. odpuściłam, zatęskniłam i wracam. głównie dlatego, że wciąż nie mniej lubię jeść, trochę bardziej wiem, że nie potrafię gotować. ale najbardziej to wracam, bo jest Ktoś kto daje mi kopa i nie pozwala odpuszczać, a jeśli nawet - to tylko na chwilę.

czwartek, 22 października 2015

(jesteś) bliżej


do fajnych miejsc nie tylko chodzi się z przyjemnością, ale czasem też fajnie o nich napisać.

poniedziałek, 19 października 2015

marmolada chleb i kawa

niedobór bezkarnie wolnych poranków uzupełniam czasem w środku tygodnia. celebrowanie weekendów pozostaje mi zwykle tylko w formie biegu na podmiejski pociąg i wykładów na uczelni albo na pracy, więc taki wolny czwartek to wielka przyjemność. wtedy nawet mój najnudniejszy  poranny zestaw: banan + kawa, mogę zamienić na prawdziwe śniadanie.

czwartek, 27 sierpnia 2015

sernik bardzo owocowy

sernik z owocami
bez pieczenia

1kg twarogu trzykrotnie mielonego 
500g letnich owoców
2 galaretki 
100g masła
200g ciasteczek digestive (lub innych owsianych)
+ duża garść owoców do dekoracji

galaretki roztapiam w 1/2 ilości wody (czyli 500ml) podanej na opakowaniu i odstawiam aby ostygły. masło topię i odstawiam. okrągłą blaszkę wykładam papierem do pieczenia. ciastka kruszę drobno i dokładnie mieszam z masłem, wykładam nimi dno blachy dociskając aby powstał spód. wstawiam do lodówki, aby się schłodziło około 30 minut. owoce miksuję, jeśli są bardzo kwaśne można dodać do nich łyżkę cukru pudru. gdy galaretka zaczyna gęstnieć miksuję twaróg z masą owocową i wlewam galaretkę. mieszam całość dokładnie i wylewam na ciasteczkowy spód. zostawiam w lodówce do ostygnięcia, najlepiej na całą noc.
 
zdjęcia sernika zrobiła Magda ze Stoliczku nakryj się, dziękuję!

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

piknik na babich dołach

najlepsze chwile udają się nieplanowane. miejski autobus, dużo słońca, słona tarta, słodkie ciasto z owocami, dużo morza, niebieskości nieba i wszechobecnego piasku nagrzanego ciepłymi promykami. tak nam było dobrze. i pysznie. w sierpniowe popołudnie.

niedziela, 26 lipca 2015

chwila moment, my tu jemy!

takie historie jak ta się zdarzają, tak po prostu. i dają mnóstwo wiary w to, że magia jednak istnieje. bez spektakularnych fajerwerków, ale z kieszeniami wypchanymi dobrymi emocjami, z pudełkami ciastek (fruwającymi dzięki poczcie polskiej między Trójmiastem a Krakowem) i słów schowanych w kolorowych kopertach.

wtorek, 2 czerwca 2015

chałwa i czekolada w nadmiarze

kiedyś za czekoladę dałabym się pokroić. mogłabym zjeść trzy batoniki na raz i dalej twierdzić, że poziom cukru ani drgnął. później nastał czas cukrowo czekoladowego detoksu i od tamtej pory jakoś mi dalej niż bliżej do tych wszystkich zbędnych słodkości. jakby tego było mało - okazało się, że mam uczulenie na czekoladę. no i tyle w temacie. zamiast pudełka czekoladek wybiorę pudełko malin. zamiast batona - owoce. bez żalu, bez tupania nóżką, bez marszczenia w złości brwi, z przyjemnością. no ale czasem to po prostu nie ma rady - siostra upiecze super ciasto i będzie kusić tak długo aż w końcu skubnę kawałek. jest pyszne!

poniedziałek, 25 maja 2015

od miodu lepkie

majowy dzień. utopiony w słońcu, zagryzany truskawkami moczonymi w miodzie. prosto z ula. z kwaśnym rabarbarowym plackiem i śmietankowym torem na dokładkę (w rodzinie okazja potrójna - imieniny, urodziny, dzień mamy) - poziom cukru niebezpiecznie wysoki, więc dla równowagi gorzka kawa bez ziarenka cukru. lubię maj z całym tym pakietem zielonej trawy, dobrych słów na dobranoc, z dniami odliczanymi ilością zjedzonych kulek lodów z ulubionej cukierni. lubię maj na wsi, rozrywanie listków świeżej mięty, chrupanie rzodkiewki i lubię maj w mieście - codzienne negocjacje ze słońcem o kilka piegów na nosie, spacery bulwarem i te nadmorskie, które przenigdy mi się nie znudzą. w ogóle ostatnio dużo jest do lubienia, a smutki potrafią rozpuszczać się w kubku z herbatą - kiedyś nie wierzyłam w te brednie.

wtorek, 19 maja 2015

jagielnik na majowych występach

tegoroczny maj mocno przyspieszył. nie dość, że przyszedł jakoś tak niespodziewanie, to dotarł już do drugiej połowy. wiosna rozkręciła się na dobre, ale wciąż jeszcze nie pozwala schować do szafy ciepłej kurtki i chusty w grochy. za to piknik na ganku wiejskiego domku udało się już przygotować. i prawdziwie wiejski obiad - z ziemniakami w mundurkach i smażonymi boczniakami. a na deser ciasto inne niż zwykle. nic nie zastąpi klasycznego sernika, szarlotki i spółki - wiadomo, ale jagielnik też daje radę!

sobota, 25 kwietnia 2015

burgery i Śródmieście w mieście Gdynia

wiosna wiąże się z wieloma dobrymi rzeczami. i nie mam na myśli wyłącznie nowalijkowej rzodkiewki, kwietniowej rzeżuchy i pierwszych badyli kwaśnego rabarbaru, które wylądują w słodkim cieście. wiosna to trampki, rozczochrane wiatrem włosy, okrutnie przyjemne słońce, które w najbardziej nawet leniwy dzień wyciągnie na nadmorski spacer. wiosna to przesiadywanie w kawiarnianych ogródkach, choć przyznajmy szczerze - przez pierwsze 10 minut jest świetnie, a później tupie się nóżką z chłodu. i zamawia kubek kawy albo parującej herbaty na rozgrzanie. ale i tak jest przyjemnie. i można zjeść pyszne burgery z widokiem na miasto.

środa, 15 kwietnia 2015

jedno wiosenne popołudnie, szpinak, pomarańcze i jagody z kokosowym mlekiem

jeden nadprogramowy wolny dzień w środku tygodnia. jeden dzień wypełniony po brzegi słońcem, nadmorskim spacerem, pysznym jedzeniem, paplaniną pt. 'wszystko i nic'. lubię te wiosenne początki, sok ze świeżych pomarańczy, otwarte okna, widok na Gdynię z perspektywy nie mojego ósmego piętra, całe reklamówki uśmiechów i dobrych słów. i lubię, gdy Ktoś piecze dla mnie tartę ze szpinakiem i wie, że poproszę o dokładkę :-)

czwartek, 26 marca 2015

śniadanie słodkie albo słone

niedobór bezkarnie wolnych poranków uzupełniam czasem w środku tygodnia. celebrowanie weekendów pozostaje mi zwykle tylko w formie biegu na podmiejski pociąg i wykładów na uczelni albo na pracy, więc taki wolny czwartek to wielka przyjemność. wtedy nawet mój najnudniejszy  poranny zestaw: banan + kawa, mogę zamienić na prawdziwe śniadanie. i w takim momencie jedyne trudne decyzje to: na słodko czy na słono? wątpliwościom nie podlega za to KUKBUK, wybieram zawsze. szeleszczący papier, cała kraina smaków wertowana między jednym gryzem kanapki z rukolą, a kawałkiem suszonego mango z mojego musli. poranne zaczytanie zawsze mile widziane.

wtorek, 24 marca 2015

dlaczego czasem zjada mnie zazdrość

tyle obrazków ile zdążyłam złapać w jeden marcowy poranek. i tyle słońca ile zdołało wkraść się do mojego bladego pokoju między zasłonami. moje wirtualne przyjemności, które mogłabym pożerać na śniadanie obiad i na kolację. nie sposób zliczyć je wszystkie, więc wybrałam osiem, od których trudno mi oderwać wzrok. i mogłabym zamarzyć, by z ich właścicielkami wypić kiedyś kubek kawy z grubą warstwą mlecznej piany i zjeść ciastko obsypując okruszkami stół. albo jajko w koszulce w bardzo leniwy poranek.

MINTA EATS. Małgosia jest najprawdziwszą kulinarną czarodziejką. w kalendarzu chowam skrawki stron z gazet z jej przepisami, codziennie karmię się jej pięknymi obrazkami, które robi telefonem i które zawsze sprawiają, że się uśmiecham i jestem głodna. mam ochotę na każdą jej sałatkę, każde śniadanie i deser.

poniedziałek, 16 lutego 2015

magia owinięta szarym papierem, Pan Polarny i kisiel z malin

jak sprawić aby między Łodzią, a Gdynią fruwała magia? zawinąć ją w szary papier, przewiązać sznurkiem i wysłać nad morze. złapałam, zadomowiłam u siebie i mam ochotę o niej gadać bez końca. Pan Polarny - bo o nim mowa, spogląda tym radosnym ślipkiem i ja też się uśmiecham na myśl o tej dziewczynie z kilogramami pasji, która podarowała mi tych kilka(dziesiąt) kresek i plamek w prezencie. czekoladowe trufle ze Słodkiej Manufaktury Leona, kisiel z malin i jagód (letnie zbiory powoli opuszczają napakowaną zamrażarkę) i najpiękniejsze szarości za szybką, razem z rumieńcem i rozkosznymi piegami - taki miałam dzień, zimowy, zmarznięty, a jakby cieplejszy.

środa, 11 lutego 2015

zielone, zimowe, nie zimne (i 6 urodziny)


nie wiem od kiedy ugotujmy przestało być kulinarnym zbiorem skomplikowanych i banalnych receptur. długie listy składników, dekagramów, łyżek i szklanek zamieniły się w nie-słowa, garstki zgubionych opowieści, minimalizmu i ciszy. zapodziałam nawet 6 urodziny (10 stycznia rozpoczął się mój 7 rok blogowania, czas ucieka bezlitośnie szybko). doliczyłam się gotowania i składowania kulinarnych rupieci w 5 kuchniach (i szóstej w Rodzinnym Domu). nie doliczę się za to zakalców, wylizanych misek po słodkich kremach, zbitych talerzy, zgubionych i zyskanych kilogramów i zjedzonych kalorii. z tym przedostatnim i ostatnim to może i dobrze.

środa, 14 stycznia 2015

pierogi, róż i Jadłonomia

zielone szpinakowe pierogi z soczewicą (ulepione przez Mamę), koktajl z pomarańczą i malinami (w bardzo niezimowym różu) i Jadłonomia. chciałoby się więcej takich niespiesznych dni. i jeszcze więcej takich pięknych książek o kuchni roślinnej.

wtorek, 6 stycznia 2015

mascarpone czekolada i pomarańcze

nie niecierpliwię się w oczekiwaniu na śnieg, turlam za to białe trufle z mascarpone, czekoladą i pomarańczową skórką. dosypuję też okruszki herbatników, pakuję do pudełka i wiozę autobusem przez pół miasta aby Komuś podarować siedem uśmiechów, albo chociaż trzy.