kilka dni po zrobieniu tego zdjęcia trafiłam do szpitala i choć miałam nadzieję, że jeszcze z niego wyjdę i na spokojnie spakuję torbę do porodu i przygotuję wszystko to czego do tej pory nie zdążyłam, to stało się inaczej. do domu wróciłam już bez brzucha, ale za to z maleńkim zawiniątkiem w białej pasiastej czapce. robiłam te zdjęcia w czwartkowy bardzo późny wieczór i tak bardzo chciałam zapamiętać każdy z momentów. każdą z chwil kiedy pod sercem nosiłam tą małą istotę i to jak bardzo nieprawdopodobne mi się to wtedy wydawało. i wydaje się do dziś. dobrze, że mogę do tych chwil teraz wracać gapiąc się kolejny raz na zdjęcia brzucha, który tylko w tym jednym momencie tak bardzo cieszył i tylko wtedy nie przyprawiał o kolejną porcję kompleksów. ciało kobiety to jednak jest jakaś magia. nawet z nadprogramową ilością kilogramów, o których zgubieniu teraz marzę. dzień po Dniu Matki jakoś tak tkliwie mi się zrobiło, bo to cudowne móc świętować ten dzień, po raz pierwszy i teraz już zawsze.