poniedziałek, 16 października 2017

7

dzisiaj mija siedem miesięcy odkąd jesteśmy razem. nie wiem jak to działa, że nagle w dalekie szufladki pamięci odłożyłam cały ból (o jak to cholernie bolało) i strach (przez kilka miesięcy ciąży i leżenia w łóżku, to właśnie on był moim najwierniejszym towarzyszem i opuszczał mnie tylko na bardzo krótkie momenty) i myśl o tym jak bardzo i jak okrutnie długo męczyłam się z mdłościami i codziennymi wymiotami. i jak teraz wszystkie te szufladki wypełnia miłość. najprawdziwsza, najszczersza. i ta miłość nie jest taka landrynkowa, nie ma koloru piwoniowego różu. nie. ona jest różna, czasem uśmiechnięta, czasem zapłakana, ona czasem ma dość, a czasem aż ją nosi ze szczęścia. ta miłość sprawia, że każdej nocy ma się siły na nocne pobudki, a nawet jak się nie ma, to i tak się wstaje. to ona sprawia, że ponad wieczorne towarzyskie atrakcje wybiera się głośny śmiech dziecka, kąpiel z bąbelkami i tulenie do snu. ta miłość ma niebieskie oczy, najkochańsze stópki świata i podobno "cały z niego tata". jak to dobrze, że możemy odkrywać świat razem. i szukać uśmiechu w prostych rzeczach. kocham cię, synku.