są takie miejsca, które potrafią skraść niejedno wspomnienie. i te dobre i te złe. i o ile o tych drugich lepiej nie myśleć w nadmiarze, to te pierwsze malują na buzi przyjemny półokrąg. i taki właśnie namalował się ostatnio na mojej, gdy w środowe chmurne i wietrzne, ale wciąż w miarę ciepłe jesienne popołudnie, siedzieliśmy w gdyńskiej F.Minga. uwielbiam to, że nasze bycie we trójkę nie ogranicza naszych wyjść, wypitych na mieście kaw i kawałków zjedzonego ciasta, a jeśli nawet to tylko trochę i w taki sposób, że nie brakuje tego mocno. a wspomnienie od półokręgu na buzi, to jedna z naszych pierwszych randek. właśnie tutaj, przy wysokim stoliku z widokiem na morze, z ciepłą szarlotką z lodami i filiżanką.. kawy albo herbaty. nie mam pojęcia o czym wtedy rozmawialiśmy, ale od tamtej pory to miejsce kojarzy mi się dobrze, przytulnie. tutaj nadmorski wiatr cichnie, a odczarowanie listopada idzie jakoś prościej. z dużym kawałkiem gorącej szarlotki albo słodkiego brownie i kawą z mleczną pianą i najlepszym możliwym widokiem. jesień jest przyjemna w takim miejscu, które ociepla zamarznięte jesienną aurą myśli. i które w okruszkach ciasta strzepniętych na podłogę ma niejedno dobre wspomnienie.
przy okazji gdyńskich spacerów wzdłuż plaży nie można pominąć tego miejsca.
przy okazji gdyńskich spacerów wzdłuż plaży nie można pominąć tego miejsca.