dzisiaj w mojej kuchni uroczy Gość.. wciąż nie mogę się nadziwić, że w tym wirtualnym świecie poznaję nie tylko te cudowne smaki, ale i osoby, które je tworzą. to "poznaję" powinnam umieścić w dużym cudzysłowie, bo Nicole, o której mowa, jest ode mnie setki kilometrów i nigdy jej nie widziałam. ale przecież codziennie zaglądam do Jej kuchni.. podglądam pyszne dania.. zupy, makaron, babeczki z mnóstwem pomarańczowego lukru. a dzisiaj ugoszczę Ją u siebie. sami zobaczcie co przygotowała..
Mój związek z Francją powstał już niejako w dniu moich urodzin, kiedy rodzice dali mi na imię
Nicole. Urodziłam się w Wiedniu, gdzie w 1983 roku imię to było najbardziej prawdopodobnie popularne wśród wszystkich imion dziewczęcych. Rodzice chcieli abym jako córka emigrantów nie wyróżniała się z tłumu, myśleli że dając mi międzynarodowe imię zapewnią mi ochronę przed łamaniem języka "kasztanów". (Kasztani to w potocznym języku lat 80tych Austriacy). Paradoksalnie całe życie imieniem się wyróżniałam, ponieważ 6 lat później razem ze zmianą ustroju w Polsce, zmieniliśmy miejsce zamieszkania. Od tego czasu czasu mieszkam w Warszawie, a imię swoje muszę zawsze literować. Nie wiem czy to za sprawą mojego imienia, a może tego że mam wiele wspaniałych wspomnień z wakacji spędzonych na południu Francji, ale kuchnię francuską uwielbiam ponad wszystkie. (z wyjątkiem kuchni polskiej oczywiście)
Cztery lata temu, moja ciocia Kasia z Toronto, namówiła mojego tatę żeby spotkał się z nią w Paryżu na największych targach tekstylnych w Europie, miała pomysł na wspólny interes. Natomiast ja i moja kuzynka Sonja miałyśmy inny pomysł, namówić naszych rodziców żeby nas zabrali ze sobą, że niby też bardzo się interesujemy rynkiem tekstyliów... jasne. Raczej interesowałyśmy się kolejnym spotkaniem w Paryżu i udało się. Mały
family reunion miał miejsce na początku września.
Septembre, to pierwszy miesiąc sezonu na Mule. Po czterech miesiącach bez litery "r" : mai, juin, julliet, aout, wreszcie co roku nadchodzi czas by poławiać najlepsze, niehodowlane małże z naturalnych połowów.
Nie dałam im spokoju i już pierwszego wieczoru poszliśmy do restauracji która specjalizuje się wyłącznie w
Mules frites (małżach z frytkami)
Leon de Bruxelles - jest takich restauracji w Paryżu kilka, mimo że jest to sieć, których nie jestem zwolenniczką, małże mają najlepsze. Dań mamy zaledwie kilka do wyboru, co z resztą moim zdaniem cechuje wiele wspaniałych restauracji, różnią się tylko sosami na jakich małże są gotowane. Zamówiłam Moules a la provencale - małże po prowansalsku, czyli w sosie pomidorowym.
Gdy Asia zaproponowała mi abym napisała gościnny wpis na jej blogu, ciężko było mi się zdecydować o czym napisać, od razu przyszły mi na myśl mule. Ale potem pomyślałam sobie... -
Nie... zrobię coś prostszego-. Kombinowałam, rozmyślałam, aż wreszcie podjęłam niespodziewaną decyzję - przecież nie ma nic prostszego od muli i dzisiaj chce was o tym przekonać.
Mule po prowansalsku
przepis dla 2 osób
1kg muli (świeże mule w Polsce kupuje się w czwartek)
500g dojrzałych mięsistych pomidorów
1 średniej wielkości cebula
2 ząbki czosnku
50g masła
2 łyżki oliwy z oliwek
200 ml białego wina (wino do gotowania nie musi być rewelacyjnej jakości byle nie było wytrawne/półwytrawne)
2 liście laurowe
2 gałązki natki pietruszki
10 listków bazylii
sól, świeżo mielony pieprz
1 czubata łyżka mąki pszennej
O tym gdzie i jakie kupić mule pisałam już jakiś czas temu, z łatwością znajdziecie ten post na moim blogu. Podsumowując mule kupujemy w czwartek/piątek, kupujemy je świeże, bo mule w momencie dotarcia do naszej kuchni mają jeszcze być żywe. Podobnie jak raki. Tylko wtedy mają idealny smak.
Mule oczyszczamy z hydr i wodorostów,odrywając je nożykiem z powierzchni i delikatnie ale stanowczo wyrywając je z wnętrza muszli. Moczymy je w bardzo zimnej wodzie do czasu gotowania. Jeżeli planujemy mule ugotować kolejnego dnia od zakupu, najlepiej przechowywać je w misce z lekko osoloną wodą w górnej części lodówki.
Aby sporządzić sos, pomidory sparzamy wrzątkiem i dokładnie obrane ze skóry, kroimy w kostkę. Masło i oliwę rozpuszczamy razem w dużym garnku, dodajemy posiekaną cebulę, dusimy ją na małym ogniu. Po kilku minutach dodajemy pomidory oraz posiekane zioła, liść laurowy kruszymy. Solimy, pieprzymy i dusimy sos do momentu aż pomidory będą miały konsystencję nieco gęstszej zupy pomidorowej.Następnie dodajemy wyciśnięty czosnek i wino. Na koniec dodajemy mąkę aby sos był bardziej gęsty.
Mule jeszcze raz płuczemy i wrzucamy na gorący sos do garnka, przykrywamy pokrywą. Po 5 min danie jest gotowe. Możemy wtedy jeszcze raz przemieszać małże w garnku, i na kolejną minutę przykryć pokrywą.
Mule klasycznie podaje się z frytkami i/lub bagietką.
Do muli po prowansalsku moim zdaniem najlepiej pasują frytki, sos pomidorowy się świetnie z nimi komponuje.
Mule jemy placami, używając muszli jako szczypiec, tak nakazuje nawet savior-vivre...wiec nie mamy się martwić, że to nie wypada.
Gdy jedliśmy tego wieczoru mule w Paryżu, pomiędzy naszymi nogami przeleciała mysz. Powiedzieliśmy o tym kelnerowi. On się tylko roześmiał - tu w Paryżu normalne, powiedział. Rok później gdy film
Ratatuuuj wszedł do kin, czułam się dumna że tego wieczoru tamtą mysz na własne oczy widziałam.
Wczoraj ciocia Kasia była u nas na kolacji, przyjechała na Wielkanoc do Polski, gdy podałam jej mule, zaśmiała się:
"Nicola, a pamiętasz tą mysz w Paryżu?"
"Kasiu, nie dość że pamiętam to jutro mam zamiar napisać o niej całemu Światu."