kocham ten ich minimalizm, genialne zapachy i siostrzane poczucie humoru, którym co jakiś czas nas karmią w internecie. to przez nich ujawniła się moja wielka słabość do jakiejkolwiek kosmetycznej marki (no może nie licząc od dawna lubianej polskiej tołpy). Ministerstwo Dobrego Mydła kompletnie zawróciło mi w głowie. zaczęło się w grudniu zeszłego roku, gdy w liście do św. Mikołaja poprosiłam o coś pachnącego i znalazłam pod choinką marchewkowe i ananasowe mydełko i piękną kulę do kąpieli. a później poszło już z górki. pisałam o śliwkach latem (klik), pisałam o umilaniu jesieni (klik), no i musiałam napisać też zimą. bo w pudełku z ministerstwa znalazło się kilka nowości, których wcześniej nie znałam.
po pierwsze - różowe hibiskusowe mydełko - no pięknie to pachnie, jak cukierki. po drugie - szafranowy mus do ciała - czeka na pierwsze zimowe testy. po trzecie - olej kokosowy. szczerze mówiąc zamówiłam go nieco od niechcenia, bo miałam wrażenie, że takich produktów jest na rynku obecnie wiele, ale to co znalazłam w słoiku absolutnie mnie zaskoczyło. pachnie tak że mam ochotę cała się nim wysmarować, jest cudowny. po czwarte - kula do kąpieli z różą. to jedna z niewielu, które jeszcze nie znalazły się w mojej wannie pełnej wody i jest oczywiście jedną z najładniejszych (ale prawda jest też taka, że nieładnych u nich nie znajdziecie). reszta ta ulubieńcy - olejek z pestek śliwki i z orzechów, naturalne masło shea i jeszcze kilka musujących kul (miód, nagietek i lawenda są super). uwielbiam!