co roku to samo. że jesień, że wrzesień - że swetry coraz grubsze, herbaty coraz cieplejsze, a ochota na dynię i śliwki coraz większa. słońce grzeje mniej i zdradliwe jest okrutnie, gdy zaufa mu się za mocno i nie zabierze na spacer choćby cienkiej kurtki. co roku to samo - do znudzenia powtarzane, że lato się kończy, że za szybko, że za zimno. koło się zamyka. lubię te jesienne rytuały (w trzech pozostałych porach roku też lubię). brakuje mi nawet trochę nowego zestawu cienkopisów, kilku kolorowych zeszytów z ładnymi okładkami, zapachu papieru i farby drukarskiej. nawet mi brakowało, ale mania zbierania znów sprawiła, że zeszyty kupuję kilka razy w roku, jeśli tylko trafię na jakiś ładny i nie jestem w stanie sobie odmówić tej kilkuzłotowej przyjemności, nowe pudełko na długopisy też mam, tylko podręczniki zamieniły się na nowe książki zapełniające pękającą w szwach półkę. jestem czytelnikiem głównie pociągowym (autobusy odpadają, bo wraz z pożegnaniem wieku dziecięcego zapomniałam pożegnać się z chorobą lokomocyjną), ale i domowym. lubię ta bezpretensjonalną jesienną przyjemność czytania z kubkiem cynamonowej herbaty i nieprzyzwoicie dużym kawałkiem domowej drożdżówki z kruszonką i dżemem od Mamy.
sobota, 20 września 2014
niedziela, 14 września 2014
weekendowe małe rzeczy
niedziele (jeśli nie trzeba o poranku wstać do pracy) mają swoje przywileje. nieprzyzwoicie długie przesiadywanie w piżamie z książką, leniwie długie śniadania. albo rześkie poranne spacery z psem nad staw. nowy numer wysokich obcasów z kiosku pod blokiem, najlepsze na świecie figi i dyniowe plany na obiad. czas płynie jakoś wolniej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)