marzyłam o takiej wiośnie już rok temu. o długich nadmorskich spacerach z wózkiem, o dniach mijających leniwie na pokonywaniu kolejnych kilometrów spacerowym tempem. ale rzeczywistość brutalnie minęła się z moimi wyobrażeniami i mały człowiek nie podzielał mojego entuzjazmu do długiego leżenia w wózku, a ja każdy dalszy spacer traktowałam jak niezłe wyzwanie i loterię pod tytułem - obudzi się? nie obudzi? będzie płakać głośno? czy głośniej? finalnie wolałam zostać w okolicy domu, żeby w razie uaktywnienia syreny alarmowej w postaci płaczu szybko wrócić do domu. owszem, jak zrobiło się cieplej i przełamałam swoją barierę do karmienia w terenie, to spacery się zdarzały, ale wciąż w głowie miałam wizję tego płaczu w autobusie i mój komfort psychiczny zdawał się tutaj wygrywać z chęcią morza na wyciągnięcie ręki. ale teraz jest już zupełnie inaczej, o poranku pakujemy plecak, po drodze kupujemy owocowy koktajl albo kubek ciepłej kawy i nareszcie możemy spokojnie spacerować, odkrywać świat, brudzić kolana w nadmorskim piasku, spać na świeżym powietrzu pod musztardowym kocem i oddychać jodem. marzyłam o tym! super synku, że Cię mam! i że możemy razem przesiadywać na marinie z pudełkiem sałatki pół ranka i oglądać łódki.