za każdym razem, gdy myślę sobie, że limit lukrowanych słów przyklejonych kolorową taśmą do comiesięcznych wpisów o naszym kolejnym wspólnym miesiącu już wyczerpałam.. to zawsze pojawiają się nowe. bo wiecie jak to jest, takie moje tyci, maleńkie, wychuchane, ukochane, z tymi stópkami do zacałowania, z tym uśmiechem, który przegania chmury wiszące nad głową i już prawie dotykające czoła. ale nie, nie, czasem też miewam dość, najczęściej się za to ganię, ale przecież jestem tylko człowiekiem. no ale jakby było tylko tak dobrze i pięknie i w lukrowanych ciasteczkach maślanych, to pewnie by mnie mdliło od nadmiaru słodyczy. denerwuję się czasem, mówię, że mam dość, że nie potrafię, że to ponad moje siły.. a później i tak tych sił mam siedem razy więcej i pół miasta i podróż autobusem potrafię przemierzyć dźwigając te moje ukochane 10 kg w nosidle. i tak od cudownych 10 miesięcy. i mam chwilami wrażenie, że te moje pociążowe nadprogramowe kilogramy to miłość, tylko jak okazuje się, że najwięcej ich jest na udach i brzuchu, to już nie jestem taka pewna. ależ ja jestem szczęściarą, że Cię mam chłopaku niebieskooki!