niedziela, 31 marca 2019

restaurant week: tawerna zante

za chwilę rusza kolejna pyszna edycja najfajniejszego festiwalu kulinarnego. świetne restauracje, trzydaniowe menu i hasło przewodnie #respectfood. 3 - 17 kwietnia w kilkunastu miastach w całej Polsce.

tym razem jako ambasador odwiedziłam przedpremierowo gdyńską Tawernę Zante. grecka kuchnia, piękne wnętrze i wszystkie zajęte stoliki w porze obiadowej były zapowiedzią pysznie spędzonego czasu. bezmięsne menu to zdecydowanie mój faworyt - mule zapiekane z grecką fetą, morszczuk z puree z bakłażana i karczocha i na deser panna cotta z jogurtu greckiego. pycha! fani mięsa też będą zadowoleni - pieczone policzki i polędwiczki wieprzowe, oba podane z warzywami. jest aromatycznie, smacznie, zdecydowanie ma się ochotę na greckie biesiadowanie, a Restaurant Week to idealna ku temu okazja!

menu 1
pieczone policzki wieprzowe, sezonowe warzywa, grecki ser manouri
souvlaki z polędwiczki wieprzowej, papryka, cukinia, pieczone warzywa korzeniowe, skordalia grecka pasta z czosnku i migdałów, tzatziki, pita
panna cotta z jogurtu greckiego, chałwa, orzeźwiający dressing

menu 2
mule duszone w Ouzo zapiekane z greckim serem feta, chili, kolendra
grecka ulubiona smażona ryba - morszczuk, puree z bakłażana i karczocha, sos ziołowy, sałatka z fenkuła
panna cotta z jogurtu greckiego / chałwa / orzeźwiający dressing

czwartek, 7 marca 2019

gdańskie ekocuda #3

trzecia edycja i ponad trzynaście tysięcy osób, które odwiedziły gdańskie Ekocuda. i ja też! tłumy działają na mnie przytłaczająco, ale nie mogłam odmówić sobie okazji do zobaczenia na żywo tego eko wydarzenia. w końcu nie co dzień można spotkać Ulę z Ministerstwa Dobrego Mydła, niezwykle pozytywnych właścicieli Dworzysk i moje nowe odkrycie - Bydgoską Wytwórnię Mydła. do tego jeszcze ulubiony YOPE, IOSSI, resibo, Cztery szpaki, Mokosh... same najfajniejsze polski marki! moja półka w łazience niebezpiecznie mocno się zapełniła, a ja już nie mogę się doczekać kolejnej edycji! i jeśli kiedyś będziecie zastanawiali się czy warto na nią pójść, to warto bardzo!

czwartek, 14 lutego 2019

baby shower by Ładnebebe

praca nad tym przyjęciem to była największa przyjemność. wybór kolorów, dekoracji, prezentów, miejsca. w organizowaniu małych uroczystości odnajduję się jak mało czym. to takie tworzenie tła dla dobrych momentów. dla rozmów, uścisków, życzeń, niezliczonej ilości uśmiechów. było pięknie!

Cały artykuł znajdziecie tu: https://ladnebebe.pl/baby-shower/

poniedziałek, 19 listopada 2018

przytulność codzienna /by Wola

jesienią chowamy się w porannej wygrzanej pościeli, dodajemy nieprzyzwoicie dużą ilość miodu do herbaty, rozsypujemy na łóżku ulubione drewniane klocki, układamy pluszowe myszy do snu i naciągamy na stopy ciepłe skarpety. a jeśli jeszcze jest to dzień, w którym nie musimy się nigdzie spieszyć - to opowiadaniu bajek, oglądaniu po raz dziesiąty tych samych książek, przytulaniu i radości nie ma końca. bo niby kiedy pozwolić się ponieść tej dziecięcej beztrosce jak nie teraz? słodkiej jak cukier puder schowany w kuchennej szafce. każdy przecież wie, że codzienność wcale nie jest bułką z masłem, ani nawet z cukrem pudrem i każdy taki poranek i każdy taki dzień, to małe kawałki i małe składniki szczęśliwości.

a jeśli i Wy kochacie przytulne poranki i macie ochotę przygarnąć kilka par ciepłych skarpet - dla Was lub dla Waszych milusińskich, to wraz z polską marką Wola przygotowaliśmy dla Was trzy bony (każdy o wartości 50zł) do wykorzystania na stronie wola.pl. konkurs jest naprawdę prosty - wystarczy w komentarzu lub na adres mailowy asiejablog@gmail.com napisać jakąś skarpetkową historię. może być o pralce, która notorycznie pożera i rozkompletowuje Wasze ulubione skarpety, może być o ulubionych skarpetach z dzieciństwa, a może macie w swoich szufladach jakieś super wzory którymi chcecie się pochwalić? skarpety w wąsy? w kaktusy? w sushi? dajcie znać co ciekawego skrywają Wasze nadruki. macie czas od dzisiaj (19.11) do niedzieli (25.11), a w poniedziałek 26 chodźcie zobaczyć zwycięzców!

czwartek, 11 października 2018

ekocuda po raz drugi!

jesienne umilacze to zdecydowanie kosmetyki. słodkie zapachy peelingu i balsamu przytulone do skóry, mineralny róż na policzkach, które już powoli zapominają o letnim słońcu, na powiekach cienie, które z odrobiną tuszu na rzęsach ukryją największe nawet niewyspanie. a jeśli w szklanych słoikach schowane jest masło shea, olej kokosowy, olej ze słodkich migdałów i wosk pszczeli, to to po prostu musi być coś super! najlepiej jeszcze jak te wszystkie kosmetyczne cuda są eko i można je znaleźć w jednym miejscu. a można!

środa, 16 maja 2018

Gård Nordic Kitchen

nie wiem jak wiele jest jeszcze pięknych miejsc do odkrycia, jak dużo smaków do spróbowania i dobrych momentów przy drewnianym stole, ale wiem, że właśnie znalazłam jeden z nich. bardzo niedaleko i z widokiem na morze. chce się tu wyglądać za okno w słoneczny dzień, ale też schować przed deszczem w ten chmurny i chłodny. taki właśnie był ten nasz - burzowy i szary, ale rozjaśniony przez piękne wnętrze w skandynawskim minimalistycznym stylu, pyszne jedzenie i przytulny klimat. czekając na swoje danie, ma się tu ochotę obejrzeć każdy obrazek na ścianie pełnej kolorowych ramek, ukradkiem zajrzeć do otwartej kuchni albo wyglądać na statki za oknem - pod tym względem to chyba najładniejsza restauracja, w jakiej zdarzyło mi się ostatnio być.

znajdziecie tu kuchnię skandynawską, co czyni to miejsce naprawdę wyjątkowym. co w niej takiego niezwykłego? sól. to ona jest tu głównym nośnikiem smaku. proste, prawda? a na talerzach ta prostota naprawdę się broni. w karcie ryby i owoce morza, ale też mięsa - filet z bażanta, comber jagnięcy, steki czy klasyczny mięsny burger. to co nas jeszcze urzekło, to bardzo profesjonalna obsługa. nienachalna, ale dbająca o klienta, z uśmiechem, z wiedzą o daniach i ciekawymi propozycjami tego co możemy znaleźć na talerzach. a jeśli z gośćmi wita się sam szef kuchni, to już naprawdę duże wyróżnienie. jak widać nie tylko kuchnia jest tu otwarta, ale jej szef (Przemysław Woźny) również, brawo! Gård przywitał nas naprawdę miło i dalej mogło być tylko lepiej.

wtorek, 15 maja 2018

#bwcoffee, czyli black and white po raz drugi

tutaj przychodzi się po szczęście. może być w filiżance, dzbanku, w szklance, papierowym kubku, na talerzu, w dobrym słowie albo uśmiechu. można je dostać w zestawie i oddzielnie, na miejscu i na wynos, można je też dowolnie łączyć. i można je tu znaleźć bez względu na pogodę, porę roku i poziom kofeiny we krwi. to miejsce, które się pokocha od pierwszej wypitej kawy i kawałka zjedzonego ciasta. a ta energia i pasja, którą emanują właściciele jest absolutnie nie do podrobienia i chce się ją zabierać garściami, chować po kieszeniach, a na drugi dzień znowu wracać. ja wracam (nie codziennie rzecz jasna, ale słowo daję, że chciałabym!) i za każdym razem jest tak samo - tak samo dobrze. może być szybka latte, kiedy jeden łyk dopijam pchając wózek i czekając na zielone światło przy przejściu dla pieszych. może być niespieszna niedziela i aeropress z kawałkiem sernika matcha. może być długi spacer z końca miasta, z finałem na cappuccino z sercem na mlecznej pianie.  może być siostrzany poranek w słońcu, z espresso tonic w dłoni i ciastem napakowanym po brzegi ciemną czekoladą. wszystko może być, wszystko co kawowe, prawdziwe i pyszne. i niech was skusi widok tych słodkich kawałków, bo towarzyszem kubków kawy są naprawdę wyjątkowym. czuć w nich szczyptę miłości. w końcu ta kawiarnia to dzieło dwójki zakochanych w sobie osób, więc nie mogło być inaczej! wiecie, że w środku są tylko trzy stoliki i kilka miejsc przy wysokim stole przy oknie? a klienci czekają już przed otwarciem tupiąc niecierpliwie nóżką i podglądając przez szybę jakie dziś ciasta w witrynie. a ta  witryna pustoszeje szybciej niż można by się tego spodziewać, chociaż ja się wcale nie dziwię, bo Basia tworzy najprawdziwsze cuda. ale nawet jeśli zdarzy wam się tu trafić i zabraknie już słodkich kawałków, to zawsze jest kawa i serdeczny uśmiech, który znajdziecie już od progu i który zostanie na waszej buzi nawet, gdy już zobaczycie dno pustej filiżanki po kawie. słowo daję! jest najpiękniej!

na naszych talerzach i w kubkach:
sernik z marakują i białą czekoladą - GENIALNY!
wegański biszkopt jaglano owsiany z owocami - jeśli podobnie jak ja kochacie smak kaszy jaglanej, macie słabość do czekolady i malin, to zakochacie się też w tym cieście
sernik z herbatą matcha i truskawkami
espresso tonic z pomarańczą i sorbetem z toniku - to jest kolejne kawowe uzależnienie, choć zupełnie niepozorne! spróbowaliśmy go dzięki Basi, bo sami pewnie byśmy go nie wybrali, a do końca dnia chodziliśmy powtarzając, że to naprawdę genialne połączenie kawy, sorbetu i pomarańczy
aeropress z nutą cytrynową (etiopia konga sedie)
i kawa z aeropressu rwanda bushoki (jeśli będziecie polegać na bariście, co polecam i ja i napisy widoczne w kawiarnii - to to idealny duet do ciasta z truskawką, bo podobno ma w sobie nutę czereśni)

czwartek, 10 maja 2018

neon streetfood bar

w Gdyni niedawno zaświecił nowy Neon, a ja słowo daję, że nie spodziewałam się takich kolorów! są pastelowe stoliki (ach ten róż!), intensywne czerwone lampy i ciemno zielone ściany. na środku stanęła barowa budka niczym z azjatyckich ulic. w rogu otwarta kuchnia z widokiem - super jest podglądać kulisy powstawania tego co wyląduje na naszych talerzach! a te talerze to też niezły szanghaj z melaminy. jeśli mówią o sobie, że są Azją na Abrahama, to mają rację! karta jest dość krótka i nieskomplikowana. w przystawkach znajdziecie kimchi z jabłkami, imbirem i prażonym sezamem (pycha!), orzeszki, chipsy krewetkowe i słodko-kwaśne ogórki. koniecznie trzeba tu spróbować miękkich bułek BAO gotowanych na parze, z różnymi dodatkami - ta na naszym talerzu to grillowany kurczak, marchewka, glazura sojowa i dymka, ale jest też wersja z karkówką, boczkiem i tofu. dalej - wok i grill. jest kurczak, żeberka, wołowina w bbq, a nawet kalmar. no i tajski rosół, który z pewnością zamówimy następnym razem, bo aromat musi mieć ekstra! z napojów spróbowaliśmy pysznej tajskiej herbaty na zimno i pomarańczowej lemoniady, ale do wyboru jest świetna karta drinków bezalko i klasycznych alkoholowych. jeśli będziecie w Neonie, koniecznie spróbujcie tej herbaty, jest super! do deserów nie dotarliśmy, zupełnie nie wiem dlaczego, ale to oznacza, że musimy tam niedługo wrócić. nie trzeba się nawet długo zastanawiać czym zasłodzić swoje kubki smakowe, bo do wyboru są dwie pozycje - cytrusowa wata cukrowa i bananowy milk shake. biorę oba!

jeśli lubicie swobodny klimat kulinarnych miejsc, ciekawe wnętrze i jeszcze ciekawsze smaki - to miejsce dla Was. na pierwsze spotkanie z kuchnią azjatycką będzie w sam raz, na każde kolejne też!

mi samej było trochę szkoda, że Główna Osobowa, która wcześniej znajdowała się w tym miejscu, zniknęła z kulinarnej gdyńskiej mapy, ale teraz myślę, że ten azjatycki rebranding wyjdzie wszystkim na dobre. nam klientom, bo takiej Azji na talerzach daleko szukać. twórcom baru, bo to na pewno coś niezwykłego móc tworzyć na nowo miejsce, do którego klienci aż lgną. i co ważne, ceny też są tutaj typowo uliczne, czyli można schować drobne do kieszeni i ruszać do Szanghaju, znaczy do Neonu. dodatkową zachętą niech będzie to, że szef kuchni jest świeżo upieczonym finalistą TOP CHEFA, a barman z trzeciego zdjęcia do wszystkich się tak serdecznie uśmiecha!

poniedziałek, 7 maja 2018

cup and cakes

wiecie jak wygląda pasja? jak najpiękniejsza filiżanka cappuccino i uśmiech od progu. pasja zawsze się obroni, bo wraz z nią idzie dobra energia, pyszna kawa i domowe ciasto. jeśli zamarzy Wam się kiedyś sernik mango z kubkiem kawy u boku, to koniecznie zajrzyjcie do tej klimatycznej gdyńskiej kawiarni. miłości do kofeiny znajdziecie tu mnóstwo - już od progu wita nas wymowne podłogowe 'coffee', które jest zapowiedzią dobrze spędzonego czasu. a dalej jest tylko lepiej - beton na ścianie, drewniane stoliki, żarówki zwisające z sufitu, leśne plakaty, kolorowe krzesła, witryna pełna ciast (znajdziecie tam też zdrowe koktajle i desery) i kawowe królestwo na blacie. to jedno z tych miejsc, do których z przyjemnością się wraca - co zresztą zobaczycie na zdjęciach, bo w ciągu ostatniego miesiąca wędrowaliśmy tam kilka razy. Cup and cakes znajdziecie w centrum miasta, ale na jednej z bocznych uliczek, co moim zdaniem jest jej dużą zaletą - traficie tam jeśli naprawdę jesteście poszukiwaczami wyjątkowych miejsc i równie wyjątkowych smaków.

niedziela, 6 maja 2018

AïOLI inspired by Gdańsk

gdańskie Aioli właśnie rozpoczęło majowy sezon w ogródku zapraszając do wspólnego stołu z widokiem na chmury. o zieloną wiosenną oprawę kwiatową zadbała Flora Muzyka, chodnikowe printy namalowali studenci ASP, a strefę dziecięcą przygotował Trefl, w tle przygrywała też muzyka dj. nas najbardziej interesowało oczywiście jedzenie. co prawda okazaliśmy się strasznymi zmarźluchami i po pierwszym daniu przenieśliśmy się do środka, ale mam nadzieję, że to był tylko początek przesiadywania na świeżym powietrzu i w ogródku Aioli jeszcze nie raz zagościmy tego lata. jako pierwsza propozycja na stole pojawiły się burgery - z dorszem, tofu i wołowiną, do tego lemoniada i prosecco. mój burger z dorszem był pyszny i solidnie napakowany sałatą, dużym kawałkiem ryby i sosem. ale idziemy dalej - w środku było cieplej, choć wizualnie to oba miejsca są bardzo przyjemne. nowoczesne wnętrze lokalu zapełniają drewniane stoliki, cegła na ścianach i dodające klimatu obrazy, wielkie słoje suszonych pomidorów i kaparów, ładnie tam! dwa lata temu odwiedziliśmy warszawskie Aioli i strasznie fajnie, że mamy też gdańską wersję tej popularnej miejscówki. w tygodniu zjecie tam śniadanie za 1 zł zamawiając dowolną kawę, a w weekendy do każdego śniadania kawa jest za 1 gr. musicie się jednak przygotować na kolejki, bo chętnych na te pyszności nie brakuje. my trafiliśmy tam w porze popołudniowej, mieliśmy więc do wyboru dania obiadowe. na mój talerz trafił łosoś z krewetkami i szpinakiem, podany z frytkami. w słoiku lemoniada malinowo - lawendowa. porcja ryby była naprawdę duża i smaczna, na pewno chętnie wrócę spróbować tu innych dań! Aioli podąża za jedzeniowymi trendami i jest jedną z tych modnych miejscówek, w których warto być. w karcie znajdziecie burgery, flat bread, tapasy, steki i ryby z owocami morza. na śniadanie zjecie tu popularne ostatnio coco bowl, szakszukę czy maślaną chałkę z konfiturami i mam nadzieję, że to właśnie śniadaniowych pozycji spróbuję tu najszybciej! chociaż wieczorna opcja z kolorowymi drinkami i pizzą też brzmi super!

piątek, 4 maja 2018

restaurant week: fedde

to już ostatni kawałek trójmiejskiej wiosennej edycji Restaurant Week. chyba nie będzie przesady w powiedzeniu, że to jeden z najfajniejszych kulinarnych festiwali, a na pewno mój ulubiony. smaków, które można w czasie jego trwania spróbować nie da się zliczyć. cała Polska, kilkadziesiąt restauracji, jeszcze więcej pysznych talerzy, przystawek, dań głównych i deserów. gdyńskie Fedde to nasz ostatni przystanek, już na sam koniec wpadła do naszej skrzynki nagroda od RoślinnieJemy, a ponieważ wygraliśmy ją dzięki tatarowi z pomidorów z poprzedniej edycji, którego spróbowaliśmy właśnie w tym miejscu, to postanowiliśmy tu wrócić.

Fedde ma świetną lokalizację w samym centrum Gdyni, bo przecież kto nie kojarzyłby ulicy Świętojańskiej? wnętrze przyciąga designerskimi kawałkami betonu, marmurowych stolików, turkusu i drewna. no i te lampy! jesienne talerze znajdziecie tu, a wiosna to zupełnie nowa kulinarna podróż.

przystawka
tapioka/ bergamotka/ miso/ wakame
terina z ośmiornicy/ rukiew wodna/ piklowana szalotka
przystawki niestety nie podbiły naszych kubków smakowych, ale myślę, że to bardzo indywidualna kwestia, bo były dość wyraziste i co tu dużo mówić - oryginalne! ośmiornica była w porządku, dobrze smakowała z cytrynowym sosem, ale nie jest to danie, które zjedlibyśmy ponownie. tapioka w takim wydaniu to zdecydowanie nie nasze smaki. ale bardzo doceniamy za pomysł przystawek, bo trzeba przyznać, że nie są oczywiste i na pewno znajdą kulinarnych fanów.

danie główne
malfatti z tofu/ sos pomidorowy/ ziołowa pangratatta
polędwiczka wieprzowa/ kawior z pstrąga/ maślane pure/ pikle
wege wersja obiadu ciekawiła mnie najbardziej. malfatti brzmią co nieco tajemniczo, ale to po prostu kulki ze szpinaku i tofu, trochę przypominają kluski, są naprawdę smaczne, koniecznie z tym pomidorowym sosem. na talerzu mięsnym polędwiczka, ziemniaczane puree i pikle, klasyka, ale jednak zaskakującej formie - zwłaszcza wizualnie.

deser
zielony pudding z chia/ avocado
sernik new york/ słony karmel/ orzechy pecan
mój mąż na koniec festiwalu powiedział, że w tej edycji desery zdecydowanie wygrywają i chyba miał w tym odrobinę racji. sernik był przepyszny, a karmel, w którym został podany przypominał domowe krówki jedzone w dzieciństwie. w zdrowszej wersji słodkości ziarenka chia w formie puddingu z kiwi i awokado. totalnie różne, oba bardzo smaczne!

lubimy kuchnie Fedde i to piękne wnętrze i z czystym sercem możemy Wam polecić to miejsce!

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

restaurant week: dancing anchor

mam taką listę kulinarnych miejsc, które chciałabym odwiedzić i która stale się zapełnia. na samej górze zapisałam gdański Dancing Anchor, zawsze jednak brakowało mi okazji na trójmiejską wycieczkę i obiad w tym pięknym wnętrzu - bo to właśnie ono przyciągnęło mnie najbardziej. z ciekawością wypatruję nowych zdjęć na profilu restauracji i nowych pięknych kawałków i dań. okazja znalazła się jednak sama - festiwal Restaurant Week. słoneczne niedzielne popołudnie to zawsze dobry moment na spotkanie przy stole i tak też zrobiliśmy. czy było warto? bardzo. czy jeszcze kiedyś tam wrócimy? o tym na końcu.

Dancing Anchor znajduje się w gdańskim hotelu PURO, który sam w sobie jest wyjątkowo pięknie zaaranżowany. chwilami zastanawiam się czy mieszkanie w Trójmieście dyskwalifikuje mnie z wynajęcia hotelowego pokoju chociaż na jedną dobę, bo w takim pięknym wnętrzu chętnie przyłożyłabym głowę do poduszki :)) wracając jednak do restauracji - jest bardzo przestronna i klimatyczna, pełna świateł, obrazów, pięknych krzeseł, zasłon, z otwartą kuchnią. raj dla estety, który lubi spędzać czas w designerskich, przemyślanych wnętrzach. ale to co najważniejsze - jedzenie.

na przystawkę spróbowaliśmy sałatę z awokado, prażonymi orzechami, szpinakiem, granatem i jajkiem przepiórczym - była przepyszna. lekko podpieczone awokado, odpowiednia ilość sosu, dużo chrupiących orzechów i idealnie ugotowane na miękko jajko. ta prostota zdecydowanie się obroniła. w menu drugim ramen z kurczakiem, algami, jajkiem i makaronem, przyjemnie rozgrzewający, lekko ostry, to jedna z lepszych zup jakich ostatnio spróbowałam, a porcja w jakiej została zaserwowana z pewnością mogłaby zastąpić danie główne.

na wspomniane danie główne jesiotr z selerowym puree, warzywa korzeniowe i masło kaparowe, w drugim menu policzki wieprzowe z kaszą bulgur, warzywa i sos wiśniowy. i tutaj nie będę się rozpisywać, bo oba dania były po prostu perfekcyjne.

na deser fondat z ciemnej czekolady z sosem waniliowym i fondat z białej czekolady z sosem porzeczkowym. oba smaczne, choć biały przypominał bardziej babeczkę z czekoladowym kremem w środku, a ciemny opadł - smaku mu to na szczęście nie odjęło, był płynny i zdecydowanie lepszy od białego. to był smaczny deser, ale nie taki, o którym marzy się przy niedzielnej kawie.

niedziela, 29 kwietnia 2018

restaurant week: pelican

lubię celebrować małe rzeczy, pójść na obiad bez okazji, ucieszyć się z pierwszej wspólnej podróży pociągiem podmiejskim (nawet jeśli trwa tylko 13 minut), przyspieszać kroku na monciaku chowając się przed wiosennym deszczem, mieć miejsce przy oknie w najpiękniejszej sopockiej restauracji i świeże kwiaty na stole i nieprzyzwoicie pyszną rybę i deser z filiżanką nie za mocnej kawy. lubię te minuty w pięknych wnętrzach i ten uśmiech, bo ktoś pamięta, że byliście tu pół roku temu i chłopiec był taki jeszcze malutki, a teraz wyjada z talerza warzywa. dobrych momentów przy stole jest jeszcze więcej, a to wszystko na trójmiejskim Restaurant Week. i to już naprawdę ostatni moment żeby zarezerwować miejsca na trzydaniowe menu, bo festiwal skończy się w poniedziałek. a co dobrego możecie zjeść w sopockim Pelicanie? o tym co na co dzień pisałam tu, a menu festiwalowe to pyszne ryby, nieoczywiste mięsne połączenia i piękne, choć wydawać by się mogło - proste desery. do tego wnętrze, w którym zawsze ma się ochotę zostać na chwilę dłużej i obsługa, która nienachalnie zapyta o Wasze wrażenia, opowie o menu, podpowie co wybrać. jeśli równie mocno lubicie ładne miejsca i dobre jedzenie, na pewno będziecie zadowoleni. a po deserze jeszcze spacer w słońcu, które cieszy najmocniej, gdy wraca między chmurami po wiosennym deszczu.

na przystawkę spróbowaliśmy wędzonego dorsza na kruszonym groszku (przypominającym puree) z marynowanymi mulami. i o ile fanami marynowanych muli nie będziemy (świeże zdecydowanie wygrywają), tak dorsz w połączeniu z delikatnym groszkiem smakował naprawdę pysznie. no i nie mogłabym nie wspomnieć o tym kwiecistym talerzu, jest piękny! w menu drugim jeleń sous-vide z kruszonką z parmezanu i grejpfruta i delikatna espuma z panchetty. jakkolwiek trudne by nie były te nazwy - ten cytrusowy dodatek robi tu robotę, a mięso było smaczne - i to mówię ja, która za mięsem nie bardzo przepada.

na danie główne smażona świeża makrela z puree z buraka i kuskusem z curry. po raz kolejny rybny talerz w Pelicanie smakował mi najbardziej. i nie wiem czy to już moja słabość do rybnych dań, czy jednak ta makrela była taka dobra, a może jedno i drugie. w menu drugim kaczka z karmelizowaną cykorią, marynowana czerwona kapusta i ziemniaki. brzmi klasycznie, ale na pewno zaskoczy Was smakiem, ja jednak zdecydowanie wybieram talerz z makrelą, kaczka to nie moje smaki.

no i deser. czy duet marchewki i mango może się udać? nawet bardzo. zwłaszcza jeśli to słodkie marchewkowe ciasto i owocowy orzeźwiający sorbet. kolorystycznie też się dopasowali całkiem nieźle! na drugim talerzu mocno czekoladowe brownie z karmelem i lodami, czyli milion słodkich kalorii, o których śni się w niedzielne przedpołudnie. obowiązkowo z kubkiem kawy. gdyby ktoś z Was miał jeszcze wątpliwości czy warto wybrać się na Restaurant Week... to spójrzcie na to czekoladowe królestwo skąpane w karmelu, z gałką lodów żeby ostudzić te wszystkie słodkie emocje. słowo daję, że zakochacie się w tej porcji czekoladowości serwowanej w Pelicanie.