poniedziałek, 30 kwietnia 2018

restaurant week: dancing anchor

mam taką listę kulinarnych miejsc, które chciałabym odwiedzić i która stale się zapełnia. na samej górze zapisałam gdański Dancing Anchor, zawsze jednak brakowało mi okazji na trójmiejską wycieczkę i obiad w tym pięknym wnętrzu - bo to właśnie ono przyciągnęło mnie najbardziej. z ciekawością wypatruję nowych zdjęć na profilu restauracji i nowych pięknych kawałków i dań. okazja znalazła się jednak sama - festiwal Restaurant Week. słoneczne niedzielne popołudnie to zawsze dobry moment na spotkanie przy stole i tak też zrobiliśmy. czy było warto? bardzo. czy jeszcze kiedyś tam wrócimy? o tym na końcu.

Dancing Anchor znajduje się w gdańskim hotelu PURO, który sam w sobie jest wyjątkowo pięknie zaaranżowany. chwilami zastanawiam się czy mieszkanie w Trójmieście dyskwalifikuje mnie z wynajęcia hotelowego pokoju chociaż na jedną dobę, bo w takim pięknym wnętrzu chętnie przyłożyłabym głowę do poduszki :)) wracając jednak do restauracji - jest bardzo przestronna i klimatyczna, pełna świateł, obrazów, pięknych krzeseł, zasłon, z otwartą kuchnią. raj dla estety, który lubi spędzać czas w designerskich, przemyślanych wnętrzach. ale to co najważniejsze - jedzenie.

na przystawkę spróbowaliśmy sałatę z awokado, prażonymi orzechami, szpinakiem, granatem i jajkiem przepiórczym - była przepyszna. lekko podpieczone awokado, odpowiednia ilość sosu, dużo chrupiących orzechów i idealnie ugotowane na miękko jajko. ta prostota zdecydowanie się obroniła. w menu drugim ramen z kurczakiem, algami, jajkiem i makaronem, przyjemnie rozgrzewający, lekko ostry, to jedna z lepszych zup jakich ostatnio spróbowałam, a porcja w jakiej została zaserwowana z pewnością mogłaby zastąpić danie główne.

na wspomniane danie główne jesiotr z selerowym puree, warzywa korzeniowe i masło kaparowe, w drugim menu policzki wieprzowe z kaszą bulgur, warzywa i sos wiśniowy. i tutaj nie będę się rozpisywać, bo oba dania były po prostu perfekcyjne.

na deser fondat z ciemnej czekolady z sosem waniliowym i fondat z białej czekolady z sosem porzeczkowym. oba smaczne, choć biały przypominał bardziej babeczkę z czekoladowym kremem w środku, a ciemny opadł - smaku mu to na szczęście nie odjęło, był płynny i zdecydowanie lepszy od białego. to był smaczny deser, ale nie taki, o którym marzy się przy niedzielnej kawie.



na koniec jeszcze kilka słów o klimacie. wiecie jak to jest z pierwszym wrażeniem? można je zrobić tylko raz. i nasze niestety nie było najlepsze. nigdy nie sądziłam, że obsługa ma aż tak kluczowy wpływ na to jak odbieramy miejsce. ale teraz już wiem, że jest jego wizytówką i niejednokrotnie nasz odbiór miejsca i jedzenia zależy od osób, które tam spotkamy. nie ukrywam, że wybrałam Dancing Anchor głównie z chęci zrobienia ładnych zdjęć, wiedziałam, że te designerskie wnętrze to idealne tło do pięknych talerzy i pod tym względem zdecydowanie się nie pomyliłam. poprosiłam więc w rezerwacji o stolik w jasnym miejscu, a po przyjściu okazało się, że mamy usiąść w najciemniejszym kąciku. nie zraziłam się, bo przecież mogli nie doczytać, nie pamiętać, zgubić informację z rezerwacji, poprosiłam więc kelnera czy moglibyśmy usiąść przy innym stoliku, bo chciałabym zrobić zdjęcia. i nawet nie wiecie jak wielki było moje zdziwienie, gdy powiedział, że nie. niesmak pozostał i trochę przysłonił nam cały odbiór, szkoda. wydaje mi się, że zdjęcia wrzucane w mediach społecznościowych przez klientów to zawsze najlepsza forma reklamy i sama nie raz korzystam z takich poleceń. nie ukrywam, że było mi zwyczajnie przykro. i co istotne - po naszym przyjściu restauracja była pusta, zajęte były dwa, może trzy stoliki i cały rząd miejsc przy oknie, które zaproponowaliśmy kelnerowi były puste przez cały czas naszej wizyty. zrozumiała byłaby odmowa w razie innych rezerwacji czy braku miejsc. a tak? naprawdę pyszne jedzenie, piękne wnętrze, ale coś nie zagrało. i to jedyny powód, dlaczego jest więcej zdjęć wnętrza niż jedzenia (nasz obiad stawiałam na stoliku obok żeby chociaż trochę pozbyć się tego żółtego sztucznego światła, co nie ukrywam nie było zbyt komfortowe). drugi minus za brak jakiejkolwiek propozycji napojów do dań. o lemoniadę i wodę się upomnieliśmy, o kawę do deseru już nam się nie chciało, choć gdyby została zaproponowana - na pewno byśmy ją zamówili. podsumowując... jeśli kiedyś zabłądzicie w okolicy ulicy Stągiewnej, to zajrzyjcie do ich menu, a później do talerzy, myślę, że warto, bo jedzenie jest naprawdę pyszne. może będziecie mieli więcej szczęścia do obsługi. czy my tam kiedyś wrócimy? raczej nie. choć może szkoda, może drugie wrażenie byłoby lepsze?

na koniec jeszcze kilka pięknych kawałków PURO Gdańsk.

Dancing Anchor,
ul. Stągiewna 26, Gdańsk