piątek, 28 grudnia 2012

sernik szyty na miarę i maliny z szuflady


zimą letnie owoce wysypują się z szuflady zamrażarki. chciałabym by czas o zapachu malin płynął wolnej, by herbata zaparzała się dłużej, a hojna warstwa piany na kawie nie znikała tak prędko. malinowe słowa. malinowy chłód, cud miód. ubzdurałam sobie listę 100* najmilszych momentów z ostatnich 365 dni. chwil, ludzi, smaków, minut i godzin, małych urywków i skrawków. lista będzie długa, to zupełnie tak jakbym siebie samą chciała przekonać, że to był dobry rok. mimo wszystko. mimo, że chłód i że można się potykać co krok albo co siedemnaście.

*zapisałam 102 i mam wrażenie, że ciągle mi mało. jest tyle dobrych chwil, że lista składników na udane życie byłaby nieskończona.

czwartek, 20 grudnia 2012

piernikowa lista przebojów: nr 1!

 
przez ostatnie dni gubiłam się między półkami wielkiej trzypiętrowej biblioteki. albo między stosikiem kserówek i starych książek. wracając do domu śnieg przyklejał się do kurtki, telefon rozładowywał, a torba z zakupami ciążyła na ramieniu niczym 100 kilogramowy worek pełen kamieni. słów było wciąż za mało. za mało wspólnych herbat i spacerów w trzy centymetrowej warstwie śniegu. kupiłam słoik morelowej konfitury, blachę do ciasta i migdały. upiekłam pierwszy w życiu piernik, który pięknie pachnie. oblałam go grubą warstwą słodko kwaśnego cytrynowego lukru i zapakowałam w szary papier. wróciłam do domu. lubię moje 82-300, pierwsze piętro po schodach w górę i klika zaklejonych kopert czekających na stoliku. dobrze, że to już.

środa, 12 grudnia 2012

czekoladowe trufle i okularnica w radiu

 
sypnęło wczoraj cukrem pudrem z nieba. fioletowe rękawiczki to już jakby za mało na przytulający się do skóry mróz. okulary na nosie skutecznie chronią przed śniegiem spadającym na długie rzęsy. przyznaję się w sekrecie - mam straszliwą słabość do ludzi w okularach. ale miało być o tym, że...

wczoraj był jeden z najmilszych dni mojego słodkiego blogowania. gdańskie radio: 3 mikrofony, 1 kubek herbaty (gdy niosłam go z jednego pomieszczenia do studia nagrań miałam w głowie tylko jedno: Asia, nie zrób katastrofy.. nie rozlej, na zalej mikrofonów, nie zakrztuś się, nie daj po sobie poznać, że bywasz okrutną niezdarą - to akurat i tak się wydało przy okazji przytoczenia przez prowadzącą pierwszego zdania z mojego ostatniego piernikowego wpisu), 1 tekturowe pudełko przewiązane szarym sznurkiem, 3 osoby, które o jedzeniu mogłyby mówić chyba długo i dłużej. w pudełku kilkanaście czekoladowych trufli. do próbowania, smakowania, przyjemności. chyba trochę plątały mi się słowa, ale podsumowując: naprawdę strasznie fajne rzeczy mi się czasem przytrafiają. ta zima musi być do lubienia.

niedziela, 9 grudnia 2012

ostrrry imbir i lepki lukier. pierników wypiekanie.

 
pierwsze śnieżne dni w mojej grudniowej codzienności to ulubiony biały puch, który pokrył trójmiejskie chodniki i równie piękny - siniak w odcieniach fioletu na moim kolanie. wyczekany wieczór jak co roku - wśród skrawków materiału, maszyny do szycia, niezliczonej ilości nitek i igieł. tu wyciąć, tu przyciąć, tam zszyć, nadziać porcją waty i mamy hand made świąteczne ozdoby - co nieco koślawe. są mandarynki, rooibos z cytryną w dużych kubkach, mówienie i milczenie. napiekłam też pierników z cynamonem i z pysznym imbirowym lukrem. chciałam schować je w pudełku na święta, ale w tym pudełku niedługo zostaną już tylko słodkie okruchy.

wtorek, 4 grudnia 2012

jaka piękna katastrofa!

zepsułam komputer, ale zyskałam kilka sennych dni wypełnionych zapachem pierników. kupiłam kolejny sweter i kolorową chustę i plastikową formę do domowych czekoladek, za którą zapłaciłam dokładnie dwie złotówki. był dzień ze stukotem maszyny do pisania w tle, w międzyczasie spadł pierwszy śnieg. ja nie obejrzałam żadnego filmu, nie byłam w teatrze, ale napisałam list, zrobiłam kilka zdjęć i kilka piernikowych kul z gorzką czekoladą. w zasadzie, to były tak dobre, że robiłam je (i bałagan w kuchni) dwa dni pod rząd. wygląda na to, że katastrofy wychodzą czasem na plus. komputer już działa.